poniedziałek, 31 grudnia 2012

Clos Maggiore, czyli romantyzm w Londynie

Kolację w Clos Maggiore dostaliśmy z MS jako prezent świąteczny. Zanim prezent zrealizowaliśmy, dowiedzieliśmy się, że jest to restauracja francuska, mianowana najbardziej romantyczną restauracją Londynu 2012, oraz, że miejsce trzeba tam rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Brzmiało zachęcająco. :)

Od momentu, kiedy weszliśmy do środka uderzyła nas jakość obsługi. Wszyscy kłaniali się w pas witając nas i życząc very good evening. Zaprowadzeni zostaliśmy do małej sali z kilkoma stolikami, kominkiem, kwiatami u sufitu i przyciemnionym światłem. I to właśnie był moment kiedy zrozumiałam, dlaczego tylu krytyków kulinarnych mianowało tą restaurację najbardziej romantyczną w Londynie! Było cudnie! :)

Żródło: www.closmaggiore.com

Menu okazało się bardzo krótkie, co od razu dobrze świadczyło. Za to karta win wyglądała objętościowo jak "Ogniem i Mieczem" - stanowczo było z czego wybierać. 

W kwestii posiłku mój wybór padł na zupę dyniową z orzechami (Pumpkin & pinenut soup wild mushroom & parmesan biscuit) oraz na pieczoną pierś z kaczki (Honey Glazed Breast of Gressingham Duck Roasted Red Plums & Endive Meunière, Ruby Port Sauce). MS za to skusił się na foie gras (Roasted Duck Foie Gras & Crisp Confit Duck Leg Pain d’Epices &  Roasted Hazelnuts, Williams Pear) oraz cielęcinkę (Slow Cooked Belly of Limousin Veal Späetzle & Button Mushrooms, Black Truffle & Blanquette Sauce). Do tego jeszcze bardzo sympatyczny kelner polecił nam tłuczone ziemniaczki na spółkę, które okazały się ziemniaczkami truflowymi (!) (Truffle Mashed Potato). Ten sam kelner polecił nam również wino do posiłków (Malbec i Syrah), które okazało się (przynajmniej w moim przypadku) strzałem w dziesiątkę!

W oczekiwaniu na jedzenie dostaliśmy pieczywo (do wyboru z 3 rodzajów) z masełkiem. Przystawki przybyły do nas niespodziewanie szybko i od pierwszego momentu z mojego talerza unosił się zapach... trufli! Pan wyjaśnił nam po kolei co na talerzach się znajduje i życzył miłego posiłku. Zupa wyglądała cudnie! Piękna, kremowa konsystencja, cudnie pomarańczowy kolor a na wierzchu pływające krople oliwy truflowej i duże kawałki grzybów. Cudo! 

Danie główne przybyło niedługo po przystawce, w idealnym czasie, żeby móc chwilkę odpocząć. Kaczka wyglądała pięknie! Pięknie przysmażona pierś, połówki śliwek i endywia, wszystko ułożone jak to widuje się na zdjęciach kulinarnych... :) Smak był równie wyśmienity! Kaczka idealnie wysmażona (choć były kawałeczki w stanie średnio-wysmażonym, ale rozumiem, że wysmażanie kaczki uchodzi za profanację, więc nie mogłam się spodziewać, że kucharz aż tak zmaltretuje swoje dzieło :)). Śliwki idealnie twarde, nie rozgotowane, całość przepyszna! A do tego ziemniaczki truflowe - cudo! Czuć było smak prawdziwych trufli (poza tym, że to właśnie tutaj po raz pierwszy prawdziwe trufle jadłam) i masła. Całość - wspaniała, nie mówiąc już jak cudnie łaczyła się z zaproponowanym dla mnie winem!

Pozostaje jeszcze jeden bardzo ważny element - obsługa. Muszę przyznać, że byłam nią niezmiernie pozytywnie zaskoczona. Pomimo pierwszego wrażenia, że będzie "raczej sztywno" okazało się, że obsługa była niezmiernie profesjonalna ale bez zbytniego formalnego przegięcia. Kelnerzy świetnie znali menu, składniki wszystkich dań, oraz bardzo dobrze potrafili doradzić (szczególnie z winami). Nie byli zbyt nachalni ani zbyt uniżeni (czego bardzo nie lubię gdyś sprawia, że czuję się mocno skrępowana) a wręcz żartowali czasem wprowadzając luźniejszą atmosferę. Dzięki temu całą wizytya była jeszcze milsza i naturalna.

Pomimo niewielkich porcji byłam pełniutka (kuchnia francuska do lekkich nie należy) i bardzo, ale to bardzo kulinarnie szczęśliwa! Tak więc mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że JESTEM BARDZO NA TAK! Wszystko było wyśmienite co sprawia, że z przyjemnością jeszcze kiedyś bym tam wróciła (jeśli tylko uda mi się zaplanować wizytę w Londku z tak dużym wyprzedzeniem, aby stolik tam móc zarezerwować). 

Jedna z najlepszych restauracji w jakich dotychczas byłam!

KADR-owa


KADR-owa opisała Clos Maggiore wyczerpująco, ja zaś w kwestiach romantyzmu ekspertem nie jestem, więc napiszę tylko słów kilka o zamówionych przeze mnie danich.


Foie gras (Roasted Duck Foie Gras & Crisp Confit Duck Leg Pain d’Epices &  Roasted Hazelnuts, Williams Pear) idealne - opieczone na zewnatrz, w środku mięciutkie i pysze. Confit z kaczki to mała bombka smaku, a wszystkie dodatki idealnie uzupełniały całość.

Cielęcina (Slow Cooked Belly of Limousin Veal Späetzle & Button Mushrooms, Black Truffle & Blanquette Sauce) przyrządzona była w taki sposób, że mięso niemal rozpływało się w ustach. Do tego genialne kluseczki i chrupkie warzywa pływające w smakującym niejako w tle sosie blanquette. A wszystko to posypane drobinkami czarnej trufli. No niebo w gębie. Polecam każdemu!
 
Clos Maggiore
33 King Street 
Covent Garden
Londyn
www.closmaggiore.com  

1 komentarz: