wtorek, 12 listopada 2013

Augusta, czyli pierwszy zwrot na lecie bloga!


MS: Jakiś czas temu zorientowaliśmy się, że minął rok od kiedy piszemy tego bloga. Jak się zorientowaliśmy, tak minęło jedynie 1,5 miesiąca i już umówiliśmy się na "odświętne" spotkanie. Na miejsce spotkania wybraliśmy Augustę, restaurację na barce, która stacjonuje blisko krakowskiej Kładki Bernatki, bo okazja była wyjątkowa, a strona internetowa głosi, że to "restauracja inna niż wszystkie".


Agata: Przewidując rychłe nadejście jesieni i deficyty w nasłonecznieniu nalegałam na stolik na tarasie  w promieniach zachodu. Widok niebanalny, można chłonąć Kraków wszystkimi zmysłami. W takich okolicznościach trzeba zacząć od piwka - w karcie przyjemny wybór, dość wysokie ceny, ciekawe smaki soków do piwa. Obsługa pod każdym względem niespieszna... MS zapytał co poza piwem uśmiecha się do nas z karty. I tu muszę powiedzieć - karta obdarzała mnie uśmiechami z każdej strony. A to kalmary w tempurze, a to quiche z brokułami, a to pierś kaczki w sosie miodowym. Całe menu wydało się nam bardzo ciekawe, choć według mnie bez konkretnej myśli przewodniej. Zrezygnowałam z przystawki (co w konsekwencji wyszło mi na dobre gdyż skosztowałam kalmarów od współbiesiadnika - były to krążki w tłustym cieście naleśnikowym, mdłe i nijakie). 


W końcu wybór padł na dorsza na marmurku ze szpinaku i kiszki w sosie z kopru włoskiego. Do tego francuska zapiekanka ziemniaczana (zamawiana osobno, gdyż na Auguście dania główne są serwowane bez dodatków). Danie podane bardzo elegancko, porcja w sam raz, choć gdybym była bardzo głodna, nie najadłabym się. Rybka była smaczna i świeża. "Marmurek" ze szpinaku poprawny, choć ilość kiszki zdecydowanie mnie zawiodła. Niestety całość obok kopru włoskiego nawet nie leżała. Ten specyficzny smak rozpoznam wszędzie, sos był czymś w rodzaju delikatnego beszamelu i tyle. Kilka sztuk gotowanych warzyw podanych jako dekoracja psuła całość - ugotowane zupełnie bez przypraw, właściwie zimne. Obroniła się zapiekanka francuska - chrupiące trójkąciki  z wyraźnym smakiem boczku, kruche i aromatyczne. Ogólne wrażenie - jakby mój talerz komponowało trzech kucharzy o zdecydowanie zróżnicowanych umiejętnościach. Ale ja i tak miałam chyba najlepiej...

KADR-owa:
Jak poprzednicy wspomnieli, było co świętować a Augusta oferowała zimne piweczko z ciekawymi sokami (poza standardową maliną i imbirem do wyboru mamy żurawinę, truskawkę i czarną porzeczkę). "Truskawka idealnie podejdzie do krakowskiego zachodu słońca" pomyślałam. Radość nie trwała długo, gdyż tenże zachód przyszło mi jednak świętować przy piwie z sokiem malinowym... Się pani kelnerce pomyliło... Ale co tam, nie pozwolimy takim drobiazgom zepsuć nam nastroju! :)

W przeciwieństwie do Agaty, ja zdecydowałam się na przystawkę - jak szaleć, to szaleć! I na tym skończyło się rumakowanie, bo wybrałam klasyka klasyków, czyli capraccio wołowe z rukolą. Na szczęście carpaccio jest daniem tak prostym, że na prawdę ciężko jest je zepsuć (a jak się później okazało, w przypadku Augusty jest to czynnik dość ważny!). Tak więc cudnym zbiegiem okoliczności dostałam smaczną przystawkę. Niestety była to jedna z niewielu smacznych rzeczy na tej łodzi. 


MS:
Agata wspomniała już o mojej przystawce, czyli o kalmarach. I lepiej spuścić na to danie, zupełnie pozbawione smaku, zasłonę milczenia. Na danie główne wybrałem coś, co w menu Augusty było według mnie najciekawsze - policzki wieprzowe w sosie porto, w końcu nie w każdym miejscu można zasmakować tego specjału. Dostałem danie, które wyglądało pięknie. Jedynym jego problemem było to, że zostało zaserwowane kompletnie zimne. Spróbujcie zjeść kompletnie zimny, tłusty policzek wieprzowy - powodzenia. Ja się wyzwania nie podjąłem - danie zwróciłem obsługującej nas Pani w całości (a nie zdarza mi się to właściwie nigdy). Wprowadziło to niemały popłoch wśród załogi, która ewidentnie dopiero uczyła się fachu. Dopiero szef sali stanął na wysokości zadania - przeprosił i zaproponował podmianę dania. Niestety ja po nijakich kalmarach i wciąż z posmakiem zimnego tłuszczu w ustach postanowiłem konsumpcję w Auguście zakończyć. I mam przemożne wrażenie, że zakończyłem ją definitywnie -  wiem, że miejsce ładne i z widokami, takie żeby znajomych spoza Krakowa zabrać, ale ja tam zabierać nikogo nie będę - szkoda się później wstydzić i tłumaczyć.

KADR-owa:
Z moim daniem głównym na szczęście nie było aż tak źle (choć nie było też i dobrze...). Zamówiwszy pstrąga pieczonego z masłem czosnkowym dostałam spory kawał ryby, podany podobnie jak dorsz Agaty w towarzystwie kilku bezsmakowych, gotowanych warzyw. "Na szczęście zamówiłam dodatkową sałatkę" pomyślałam radośnie, aż spróbowałam mieszanki ponownie nijakich warzyw w misce... Ani soli, ani oliwy, ani żadnego dressingu... Na kilku listkach sałaty znaleźć można było śladowe ilości sosu balsamicznego, lecz niestety nie uratował on smaku. Dużo musiałam się namęczyć i nadoprawiać, aby mieszanka ta była zjadliwa. 
Ale wracając do pstrąga, największym jego plusem, patrząc na pozostałe talerze, było to, że był... ciepły i upieczony. Poza tym był dość standardowy - nie miał żadnego dominującego smaku, ot pstrąg. Zjadliwy. 


Patrząc całościowo na nasz rocznicowy wieczór barkowy, nie było dobrze... Jeśli tak miałby zapowiadać się nasz kolejny rok Trójspojrzenia, to lepiej by było bloga zamknąć i skasować wszystkie historyczne wpisy. Augusta bowiem, pomimo bardzo wielu pozytywnych o niej opinii, rozczarowała i to bardzo. Słaba obsługa, małe błędy w realizacji zamówienia, jedzenie albo bez smaku, albo zimne, albo zupełnie standardowe... A to wszystko w dość wysokich cenach. No i przeżyliśmy na niej nasz "pierwszy raz" - po raz pierwszy zwróciliśmy danie do kuchni (a to już mówi na prawdę wiele)! Tak więc tylko lokalizacja wdzięczna i widoki piękne. Ale niestety jest to argument zbyt słaby, aby w to miejsce kiedykolwiek wrócić w celach konsumpcyjnych. Szkoda...

MS, Agata, KADR-owa


Augusta Restauracja & Oranżeria
Bulwar Kurlandzki
31-061 Kraków
http://www.restauracjaaugusta.pl/

6 komentarzy:

  1. byłam tam na warsztatach i akurat smakowało mi to, co dostaliśmy do jedzenia :)
    super post!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciekawe, może na warsztatach motywacja gospodarzy jest wieksza niż w pogodny weekend - wtedy i tak ludzie przyjdą...

      Usuń
    2. co prawda porcja była niewielka... no ale nie narzekam :) chyba, że akurat Wam się źle trafiło!
      czekam na kolejne recenzje.

      Usuń
  2. Wszystkiego najlepszego z okazji pierwszej (i mam nadzieję, że nie ostatniej) rocznicy! Niech Wam talerze i widelce lekkie będą ;)
    PS. My w ten weekend również wylądowaliśmy na kolacji na barce. Na szczęście kucharz ogólnie nas nie zawiódł. Było foi gras w czekoladzie (lekko za słone), również policzki wołowe oraz szczątki gołębia z konfiturą figową :) Na deser pain perdu i mi-cuit czekoladowe. A na dobre trawienie koncert jazzowy pod pokładem. Jednym słowem zapraszamy do Vannes :D:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki! Właśnie sprawilas że sie slinie siedząc w tramwaju:P

      Usuń
    2. Dzięki Justyna! My również mamy nadzieję, że to pierwsza z wielu, wielu Trójspojrzeniowych rocznic! :) I obyśmy mieli więcej tak miłych barkowych doznań smakowych jak Ty! :)

      Usuń