czwartek, 18 lipca 2013

Spotkanie otwarcia, spotkanie o wszystko,….

Konfederacka 4, Konfederacka 4, Konfederacka 4… – jakiś czas temu nie dało się nie zauważyć, że wiele osób mówi o nowym miejscu na kulinarno-winnej mapie Krakowa. Co więcej – były to słowa pozytywne i zachęcające. Zdecydowaliśmy z KADR-ową, że idziemy, że trzeba, że nawet trochę jak obowiązek. Jak postanowiliśmy, tak minęły pewnie dwa miesiące… i nic. Ale pewnej niedzieli przyszła wena – tak, idziemy! I poszliśmy.

Pierwsza nasza wizyta na Konfederackiej 4 związana była ze śniadaniem – takim późniejszym, pewnie około 11, może nawet południa. Przywitało nas wejście z rowerami, paletami, kwiatami – dość hipstersko jak dla mnie, ale miło – tak bez niepotrzebnego „spinania się”.  Ogólnie wystrój Konfederackiej jest taki loftowo-nowoczesny – ceglane ściany, trochę odpadających ścian, stare okna itp. Okazało się, że w pierwszej sali z barem wszystko jest porezerwowane, więc musimy zasiąść w sali drugiej. Sala druga powitała nas fantastycznie wielkim piecem (chyba chlebowym) oraz otwartą kuchnią i krzątającą się w niej Panią. Co więcej było w Sali drugiej? Po pierwsze był bałagan i wrażenie porozrzucania różnych dziwnych przedmiotów w losowych miejscach, jakieś krzesła, rzeczy z remontu plus „ozdóbki”, do których jeszcze wrócimy. Po drugie było zimno – okna pootwierane na oścież – ja rozumiem, że jak nie pada i nie ma śniegu to w Polsce trzeba się radować i celebrować pogodę, ale nie przeginajmy. No nic – wskazano nam bardzo konkretne miejsce i zasiedliśmy. Wybraliśmy dla mnie śniadanie mięsne, a dla KADRowej Tosta z rukolą i szynką parmeńską. Po chwili wróciła Pani Kelnerka i oznajmiła, że śniadanie mięsne się skończyło – więc zamieniłem je na śniadanie twarożkowe. Czekaliśmy sobie dalej, a po kilku minutach „przewalcowała” ponownie Pani Kelnerka oznajmiając, że do Tosta z rukolą zabrakło rukoli... Szczerze: Ile trzeba czasu żeby zorientować się czy w kuchni jest rukola czy jej nie ma? Ale nic to, tost został zamieniony. Po kilku minutach swoją obecnością zaszczycił nas z kolei Pan Kelner w hipsterskiej flaneli i powiedział, że mamy się przesiąść – to nic, że to miejsce dokładnie nam wskazano, mamy się przesiąść i już… Przesiedliśmy się do dostawionego stolika i rozpoczęliśmy oczekiwanie oraz obserwację. Bo przy stoliku obok zaczęły się właśnie przygotowania do przyjęcia – Komunii dokładnie. Pan hipsterski Kelner i Pani Kelnerka z namaszczeniem zaczęli rozkładać wspomniane wcześniej „ozdóbki” – baloniki, serwetki i inne typowo przyjęciowe gadżety.


W tzw. międzyczasie dostaliśmy nasze śniadanie. Ja dostałem trzy kuleczki twarożku, dżemik oraz pieczywo a KADR-owa swojego tosta. Powiem tak – zapachniało straszliwą malizną. Mój twarożek smakował KADR-owej, mnie bardzo przeciętnie, a już zupełnie trudno byłoby się tym najeść. Tost kadrowej był skrajnie przeciętny – ale tak maksymalnie. Ja rozumiem ideę prostego i nieprzekombinowanego jedzenia – ale miałem głębokie poczucie, że ktoś z nami „leci w kulki”…  twarożkowe. Dodatkiem do śniadania było Lassi bananowe – ono w sumie wypełniło nasze żołądki, ale z drugiej strony wydaje mi się że nazywanie zwykłego koktajlu lassi to lekki przerost formy nad treścią.

A obok nas rozgrywały się sceny co najmniej ciekawe – ewidentnie msza komunijna w pobliskim kościele dobiegła końca i zaczęła się schodzić rodzina „komunisty”. Więc rodzina przybywała i chyba trochę się dziwiła, bo ich stół był nadal w trakcie dekorowania i rozkładania. I tu muszę wyrazić pełen podziw dla Pana hipsterskiego Kelnera – rodzina stoi i się trochę niecierpliwi, część gości wyraźnie zagubiona, można wpaść w panikę czy też nerwowe działanie – ale nie Pan hipsterski Kelner, co to to nie, on wraz z Panią Kelnerką chodzili dokoła w tempie dostojnym i zrelaksowanym, zostawiając zebrane towarzystwo samemu sobie. Co ciekawe w końcu rodzina się zebrała w sobie i zaczęła sama rozkładać „ozdóbki”, czym obsługa zupełnie się nie przejęła.


Podsumowując pierwsze spotkanie z Konfederacką – dawno nie wyszedłem tak zły ze śniadania i z restauracji – głodny, z poczuciem przepłacenia i zirytowany obsługą.

Minęło trochę czasu i znowu ludzie chwalili, mówili i wspominali – że może tylko tak się trafiło, że może to tylko śniadania takie, że w każdy weekend jest inne menu…

Ok – daliśmy się namówić, tym razem na lekką kolację w niedzielę. Nauczony śniadaniowym doświadczeniem ze stolikami – tym razem zadzwoniłem i zarezerwowałem miejsce. Kiedy pojawiliśmy się na miejscu, okazało się że tym razem jesteśmy niemal sami. KADR-owa zamówiła trzy rodzaje tapas, a ja rybę Belona. Przyznam, że było przyjemnie – cicho, słonecznie, obok spał kot… Poprosiliśmy o wino – Pan Kelner wskazał nam podłogę i szafki, gdzie zaprezentowane były wina i powiedział „Proszę sobie wybrać…”. I znów jak rozumiem luz, ale jak na miejsce gdzie wino ma się pijać i dla wina ma się przychodzić, to może przynajmniej dwa słowa na temat „asortymentu”, albo chociaż pytanie czy dam sobie radę sam czy potrzebuje pomocy? Potem pojawiło się jedzenie. Na temat tapas może wypowiadać się KADR-owa – z tego co wiem szału nie było. Natomiast jeśli chodzi o moją rybę  najciekawszy był fakt, że ten gatunek ryby ma niebiesko-zielone ości. Poza tym w daniu nie było kompletnie nic ciekawego – ryba skrajnie zwyczajna. Pure ziemniaczane ze szczypiorkiem, które towarzyszyło rybie miało w sobie mało szczypiorku, za to mnóstwo nierozgniecionych kawałeczków ziemniaków i było chłodne – może tak jest modnie, może hipstersko, może nowocześnie, ale na pewno nie smacznie. Dla oddania sprawiedliwości Znajomy, który zamówił zupę rybną mówił , że jest smaczna – przyznam, że nie chciałem próbować.


Cóż pozostaje napisać – jak dla mnie z Konfederacką 4 jest jak z polską reprezentacją w piłce nożnej – był napompowany balonik oczekiwań, było przegrane spotkanie otwarcia i minimalnie lepsze, ale też przegrane spotkanie o wszystko. Jeśli w ogóle będzie spotkanie trzecie to dla mnie będzie to wyłącznie spotkanie, w którym chodzi o honor.


MS


Ja z Konfederacką również rozegrałam mały dwumecz. Pierwsze spotkanie – 1:0 dla lokalu. Podobnie jak M słyszałam o tym miejscu wiele dobrego. Wnętrze zauroczyło mnie od pierwszego wejrzenia, według mnie idealnie łączy stare z nowym. Tak, tak - to piec chlebowy i to nie jeden – podobno kiedyś była tu piekarnia, taka z tradycjami. Zamówiłam tapasy – hummus i pastę sardynkową. Do tego otrzymałam koszyk pieczywa. Tapasy były dobre, choć nie powalające, chleb natomiast – genialny. Tym wszystkim naprawdę można było się najeść. A że pora była popołudniowa wypiłam kawkę – świetną.


 Oglądając menu i stwierdziłam, że koniecznie trzeba przyjść na ciepłe dania, podawane tylko w piątki i soboty. I to było spotkanie nr 2. Wiosna była w pełni, na facebooku wyczytałam  - dają szparagi! Po wejściu okazało się, że jest impreza zamknięta, ale możemy usiąść na podwyższeniu w drugiej sali. Miejsce o tyle przyjemne, że ze spokojem mogłam obserwować kucharza gotującego na dole. I to zapisuję jako duży plus Konfederackiej – ta otwarta kuchnia i menu układane na każdy weekend. Minuty upływały, nikt nie przychodził. Na pięterku zrobiło się naprawdę duszno. W końcu sama podeszłam do baru, bo zapachy nęciły. I? Szparagi wyszły. 5 minut temu ostatnia porcja. To nic, że czekałam pół godziny. Obsługa faktycznie niefrasobliwa. Zamówiłam zupę rybną – jeśli to ta sama, którą jadł Znajomy – zgadzam się – naprawdę smaczna, mocno pomidorowa, z wyraźnym morskim posmakiem. Niestety, całe dobre wrażenie prysło, gdy zamówiłam wino. Podobnie jak M – nikt mi nie doradził, nie opowiedział o „spoconym dziku” czy tam nutach wanilii. I to mi akurat specjalnie nie przeszkadzało, ale gdy dowiedziałam się, że lokal nie serwuje wina na karafki, nie mówiąc już o tzw. winie domowym, podupadłam na duchu. Najtańsza lampka wina kosztuje tu 12 zł. Wiem, że Polska to nie kraj winny, nie ma co porównywać do Tokaju, gdzie ceny w knajpkach rozpoczynają się od 4 zł…Ale są w mieście lokale, które dążą do tego ideału (Charlotte na przykład). Jeśli Konfederacka mianuje się winiarnią – to dla wąskiego grona. W ten sposób nie spopularyzują kultury picia wina w Polsce. W spotkaniu drugim – bar przegrywa. W całym dwumeczu niby remis, ale ciężko zanucić „nic się nie stało”:)

Agata

Konfederacka 4
Ul. Konfederacka 4
30-306 Kraków

2 komentarze: