wtorek, 29 października 2013

Kurdyjski obiad z polskim widokiem w niemieckim wnętrzu



Zazwyczaj jeśli poznało się jakieś miejsce od kuchni to nie chce się tam wracać i występować w roli klienta. Wspomnienie hektolitrów potu i alkoholu przelewającego się na zapleczu, nieustających bluzgów pomiędzy wyższą kastą kucharzy a pariasami kelnerami oraz pulsującego bólu kręgosłupa po 18-godzinnej zmianie to coś, co skutecznie zniechęcało mnie do stołowania się w tym skądinąd przecudnej urody miejscu. Pamięć ludzka jednak ma to do siebie, że jest ulotna i woli zachowywać te milsze chwile, tak więc kuszona obietnicą posiłku w słońcu z widokiem na Wisłę i las Wolski - powróciłam na stare śmieci. Po krótkiej wspinaczce pod górkę oczom naszym ukazuje się okazały zamek, obok klimatyczna baszta. Oto restauracja i kawiarnia „U Ziyada”, zamek w Przegorzałach.
 Ta dziwna nazwa pochodzi od imienia właściciela, który jest Kurdem. Pracując tam dobrych parę lat temu spotkałam go i to nie ściema. I właśnie kuchni kurdyjskiej można tu spróbować. Ale zanim przejdziemy do sedna, czyli jedzenia, trzeba wspomnieć o całej oprawie. Zamek pochodzi z okresu II wojny światowej i jest dziełem Niemców, co zresztą czuć tu na każdym kroku. Jeszcze do niedawna w głównym holu stała okazała fontanna w kształcie swastyki. Wyburzono ją nie więcej jak 5 lat temu, ciekawa jestem tylko czy ktoś to konsultował z władzami miasta, ponoć istnieje taka instytucja jak konserwator zabytków czy jakiś architekt miejski…(swoją drogą zamek nie został wpisany na listę zabytków). Baszta, którą niestety można obejrzeć tylko będąc panną młodą lub gościem na weselu jest o wiele sympatyczniejsza, może dlatego, że z gruntu nasza – zaprojektowana w latach 20 przez znanego w pewnych kręgach architekta Szyszko-Bohusza. Na pierwszym piętrze zamku mieści się restauracja, poniżej – kawiarnia. Wnętrza trochę już trącą myszką, tak się stylizowało jakieś 20 lat temu. Jeśli już siedzieć w środku to tylko na dole, skośne sufity, goła cegła i czasem jakiś zabłąkany kot lub nietoperz (!) tworzą przyjemny klimat. Natomiast prawdziwą siłą tego miejsca są tarasy. Widok zapiera dech w piersiach – zakole Wisły, Beskidy, czasem nawet Tatry. Na dole oryginalne podcienia. Dla tego otoczenia warto tu nadłożyć drogi.


W końcu po całym tym zwiedzaniu trzeba coś zjeść. Menu jest dość rozbudowane. Wynika to chyba z faktu, że trudno się tu komuś było zdecydować jaki rodzaj kuchni chce serwować. Duża część to „kurdyjskie specjały”. I ja bym na tym poprzestała, gdyż jest to propozycja naprawdę ciekawa i oryginalna. Jednak nie można było się powstrzymać od wprowadzenia schabowego z kapustą i pierogów. Ale skupmy się na tym, co pozytywne. Kuchnia kurdyjska to przede wszystkim jagnięcina. I tu znajdziemy ją w kilku odsłonach – można zjeść bulion jagnięcy, kebab na szpadzie, gulasz i kotleciki. 
Dodatkowo sporo warzyw  w różnych wersjach oraz specyficzne dodatki jak np. kardamon w kawie (polecam!). Odkąd wylewałam tu siódme poty biegając po stromych schodach z gigantycznymi talerzami, szef kuchni się zmienił, więc z ciekawością czekałam na zamówienie. Na pierwszy rzut poszedł wspomniany już bulion z jagnięciną i plastrami cukinii. Nieoszukany, aromatyczny w specyficzny sposób, brunatny z miękkimi kawałeczkami mięsa. Świetny na wstęp, zaostrza apetyt, ja bym tylko dodała więcej soli. Na drugie zamówiłam gulasz jagnięcy z bakłażanem, cukinią i papryką w kociołku. Do tego kasza perłowa z pomidorami i cebulą oraz sałatka fattusz. Mięsko było równie miękkie i aromatyczne jak to z zupy, ze słuszną ilością warzyw oraz jeszcze bardziej słuszną ilością orientalnych przypraw. Głowy nie dam sobie uciąć ale smakowało to jak garam masala, jednak to mieszanka indyjska, więc teoretycznie nie powinna się tu znaleźć. Całość była bardzo smaczna, ja bym tylko dodała trochę więcej…soli. Kasza sypka, nieźle doprawiona, ciekawa alternatywa dla ziemniaczków.
No i sałatka – zajadałam się nią jako robotnik – i nic się nie zmieniła.Tzn sałatka, nie ja. Pomidory i ogórki zalane jogurtem z czosnkiem, a to wszystko obsypane grzankami. Niby nic, ale ja to kupuję.Na uwagę zasługują na pewno kiszone warzywa – turszi. Mocno octowe – kapusta, marchewka, oliwki, kalafior i ogórek. Był to najbardziej zdecydowany akcent całego posiłku, duża porcja, raczej dla dwóch osób. Mizeria po kurdyjsku niczym nie różniła się od naszej, miała być z czosnkiem, ja go tam jednak nie uświadczyłam. Od współbiesiadników spróbowałam też kebabu jagnięcego ze szpady – i tu bez zaskoczeń  - mięso dobrej jakości, kwintesencja jagnięciny, nieposolona :)

Wszystkie dania podane zostały bardzo elegancko, nie przewidziano jednak, że przy czteroosobowym stoliku może usiąść cztery osoby i zamówić pełen obiad – niby wszystko się zmieściło, jednak całkiem wygodnie nie było. Zdarzyło się kilka niedociągnięć obsługi (jak np podanie kociołka bez czegokolwiek do nabierania z kociołka), jednak wybaczam je z sentymentu. Nie takie błędy się popełniało;). Na plus zapisuję jeszcze bardzo dobry lany Pilsner.
Podsumowując, jedzenie jest smaczne, powiedziałabym, że ma potencjał, ale nie powala na kolana. Świetny pomysł i baza, ale brakuje zdecydowania i pazura. Można by zostawić w menu dokładnie to samo, tylko to wszystko podkręcić, żeby człowiek poczuł, że właśnie odbył wizytę na Bliskim Wschodzie. Jednakże widoki powodują, że wszystko wydaje się smaczniejsze, więc nie zarzekam się, że tu nie wrócę. Szczególnie jeśli gościć będę kogoś spoza miasta i będę chciała pokazać komuś miejsce spoza utartych szlaków. Aha, no i wrócę gdybym zaczęła tracić szacunek do zawodu kelnera lub zbytnio narzekała na swoją obecną pracę. Ku pamięci.

U Ziyada
ul. Jodłowa 13
Kraków
http://www.uziyada.krakow.pl/

1 komentarz:

  1. Wow! Jestem zauroczona położeniem tej restauracji. Menu typu "never ending story" troszkę mnie przeraża, ale chyba zaryzykuję dla widoków. Byle do wiosny, byle do wiosny!

    OdpowiedzUsuń