niedziela, 3 marca 2013

Valparaiso – a może owoca?

Z wyprawą do Valparaiso było nieco podobnie, jak w przypadku kilku innych restauracji – to znaczy pierwsza wyprawa zakończyła się niepowodzeniem. Tym razem powodem był brak wolnych miejsc. Za to pierwsza wizyta dała mi dwie rzeczy: 1. możliwość poćwiczenia hiszpańskiego – bowiem w takim języku zwracał się do nas właściciel tego miejsca, 2. Przekonanie, że skoro jest tak pełno, to koniecznie trzeba tu wrócić i spróbować coś zjeść następnym razem. Przekonanie to było wzmocnione faktem, że Valparaiso znajduje się jakby nieco na uboczu Kazimierze – jednym słowem trzeba chcieć tu trafić.

Kierowani nie wiadomo skąd wziętym optymizmem z drugą wizytą wybraliśmy się ponownie nie posiadając rezerwacji. I tym razem byliśmy blisko porażki, ale na szczęście znalazł się jeden jedyny stolik. Ten tłok na pewno wynika po części z popularności restauracji, ale drugim powodem jest wnętrze… restauracja jest po prostu dość mała.

Jeśli chodzi o wystrój, cóż… dla mnie jest po prostu taki trochę nijaki – tzn. jestem w stanie o nim zapomnieć w 5 minut po wyjściu. Dla kogoś to może być wielką wadą, dla mnie aż tak wielką nie jest. Za to jedna rzecz działa na zdecydowaną niekorzyść restauracji – toaleta. Zimno, brzydko i jakby lekko obleśnie. Łazienki na tym poziomie to miał najtańszy pub, do którego chodziłem na piwo na pierwszym roku studiów… Z drugiej strony tak wspaniałą szarą lamperię już niedługo będzie można uznać za zabytek. No nie spodziewałem się…

Przejdźmy do spraw weselszych, czyli do jedzenia. Jeśli ktoś nie przepada za rybami i owocami morza to może mieć w Valparaiso lekki kłopot. Ja mam wręcz przeciwnie, więc niesamowita ilość skorupiaków i innych żyjątek w menu bardzo mnie ucieszyła.

Zaczęliśmy od grillowanych krewetek z sokiem z limonek, białego wina i czosnku. Krewetki duże, idealnie zrobione, sprężyste, a towarzyszący im sosik idealnie uzupełniał ich smak.

Potem przyszła pora na zupy. KADRowa wzięła rosół chilijski, a ja krem z owoców morza. I tu wtrącenie: zupy w Valparaiso serwuje się w dzbanuszkach, kelner nalewa nam część zawartości do talerza, a resztą dysponujemy sami. Bardzo mi się podoba taka forma podania.

Rosół chilijski był jedną z ciekawszych zup jakie jadłem. Podany był z solidnym kawałkiem mięsa (które moim zdaniem zostało przypieczone/podgrillowane przed wygotowaniem) oraz połową kolby kukurydzy. Takie połączenie dało smak dymno-słodkawy – szczerze: przedziwne. Mnie to nawet smakowało, ale żeby nie było, że nie ostrzegałem – to jest bardzo specyficzna zupa.


Krem z owoców morza to moim zdaniem niemal perfekcja. Na talerzu trzy mule i tyleż krążków z kalmara. Jeśli ktoś chciałby marudzić, że mało to spieszę z wyjaśnieniem. Sam krem ma tak „rybno-owocowo-morzowy” smak, że dodawanie większej ilości kalmarów czy muli chyba mijałoby się z celem. Dla miłośników tego typu smaków ta zupa to moim zdaniem „punkt obowiązkowy”, reszta powinna się poważnie zastanowić.

Na drugie danie wziąłem kalmara faszerowanego, który nie figuruje w karcie, ale został oznaczony jako danie dnia. Lubię restauracje mające dania dnia i tego typu „odstępstwa” od normalnego menu.

Kalmar leżał w sosie, a faszerowany był ryżem z dodatkami. Obok kalmara leżało sobie kilka muli i krążków z kalmara. To pokazuje ilość owoców morza serwowanych w daniach Valparaiso. Muszę przyznać, że danie wyglądało dość przeciętnie. Niestety dalej było gorzej… Co prawda sos był dobry, kalmar jędrny i nie gumiasty, dodatki smaczne, ale niestety farsz był zupełnie pozbawiony smaku. Serio – nie smakował niczym. I smakował tym niczym do tego stopnia, że nie dokończyłem jedzenia, co zdarza mi się wybitnie rzadko. Najgorsze jest to, że Pani Kelnerka powiedziała, iż kalmar jest faszerowany ryżem takim jak z paelli. A ja na paellę właśnie chciałem do Valparaiso wrócić – i teraz zgryz mam…


Restaurację polecałbym z czystym sumieniem, gdyby nie ten kalmar. A tak to trochę na własne ryzyko trzeba iść. Na korzyść Valparaiso przemawia fakt, że podobno hiszpańskojęzyczne osoby mieszkające w Krakowie zabierają tam znajomych żeby pokazać kuchnię bliską ich sercu – to mogłoby świadczyć o „autentyczności” potraw.

Ceny w Valparaiso: na pierwszy rzut oka wydają się wysokie i takie są. Natomiast jeśli przy drugim rzucie oka uwzględnimy, że większość dań składa się z lub przynajmniej zawiera ryby i owoce morza to ceny wracają do przeciętnego-wyższego krakowskiego poziomu.

Ja pewnie zaryzykuję i na peallę jeszcze tu wrócę, tylko nie wiem czy nie należałoby się spieszyć. Czy Krakowianie będą chcieli jeść tyle owoców, żeby wystarczyło na przetrwanie Valparaiso?

MS

Restauracja Valparaiso
ul. Dietla 33
31-062 Kraków

4 komentarze:

  1. E tam, jak sledzia nie ma to nie ide :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. E tam, jak sledzia nie ma to nie ide :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na sledzia to tylko na Stolarska do Ambasady Sledzia!

      Usuń
  3. I nie ma już Valparaiso... :-(

    OdpowiedzUsuń