wtorek, 3 czerwca 2014

Sri Lanka - czyli ryż i curry... a i jeszcze dhal


Przyszła pora żeby opisać kolejną z naszych eskapad o lekkim zabarwieniu kulinarnym. Tym razem nasz wybór padł na Sri Lankę - między innymi ze względu na fakt, że wiele osób mówi i pisze o kuchni lankijskiej jako o mieszance kuchni tajskiej i indyjskiej. A jako, że za kuchnią tajską przepadamy, więc decyzja nie była trudna.

Gdyby ktoś kazał mi opisać kulinarne wrażenia z podróży w maksymalnym skrócie wymieniłbym trzy słowa: ryż, curry i dhal. To gdyby miało być w skrócie, ale nie będzie...

Jedzenie na Sri Lance da się zauważyć na każdym kroku - dosłownie w każdym zaułku, każdej uliczce, każdym rogu natkniemy się na jakiś stragan z jedzeniem. Głównie są to stragany z owocami i warzywami. Część z nich jest zdecydowanie wyspecjalizowana - można zobaczyć stragany z kilkoma rodzajami bananów, osobne stragany z przedziwnymi odmianami limonek, stragany z durianami, stragany z owocami drzewa chlebowca (jackfruit - szalenie popularny). Na straganie z kokosami zobaczymy kilka ich rodzajów, a Pani lub Pan z maczetą oporządzą je odpowiednio żebyśmy mogli przez rurkę cieszyć się świeżym mleczkiem kokosowym - według miejscowych najlepsze są te zwane king's coconut (takie duże, ciemnożółte) Są też oczywiście stragany, na których znajdziemy całą gamę produktów. Osobną kategorię straganu - często w postaci wózka - są miejsca oferujące wypieki. Co ciekawe chleba jest jak na lekarstwo - jeśli już jakiś znajdziemy to zwykle biały, tostowy, o wyglądzie średnio zachęcającym do konsumpcji.


Podobnie sprawy mają się z produktami mlecznymi - poza większymi marketami, są one dostępne jedynie w wyspecjalizowanych sklepach. Jest jeszcze jeden rodzaj produktu, którego kupno początkowo nie jest oczywiste. W zwykłym "sklepo-straganie" na 100% nie dostaniemy alkoholu. Miejscowe piwo, importowane wino oraz lokalne i zagraniczne cięższe alkohole znajdziemy w sklepach zwanych wine store. Druga możliwość to wizyta w większym markecie - ale i tam nie jest łatwo. Alkohol może być sprzedawany w osobnym miejscu, do którego wiodą nieoznakowane drzwi - to właśnie przydarzyło nam się w Kandy: nieoznakowane drzwi, obdrapane schody do piwnicy, pomieszczenie, w którym przeciętny europejczyk nie chciałby przechowywać nawet kurzu - tak, to właśnie tutaj kupujemy alkohol.


Miejscowi zwykle robią zakupy na straganach. Drugą możliwością są targi. W większych miastach znajdziemy je w odpowiednio przygotowanych miejscach/halach. Tam spokojnie można spędzić długie minuty. Jeśli ktoś rozpozna wszystkie owoce i warzywa to ja chylę głowę - różnorodność po prostu zwala z nóg. Nam udało się spróbować m.in. różnych rodzajów bananów, owoców mangostanu, wspomnianego już owocu drzewa chlebowca, a ja w bonusie dostałem do ssania suszone serce palmy ;). Trafiając na stoisko z ryżem uświadamiany sobie, że wybór tego produktu w polskich sklepach jest co najmniej umiarkowany. Dla mnie osobiście ciekawostką były stoiska z różnymi rodzajami suszonych ryb. Moją pierwszą myślą było "Portugalscy koloniści przywieźli i tak zostało!", ale potem okazało się, że wcale nie musieli przywozić - podobno suszenie ryb było znane w tych regionach świata bez pomocy europejczyków.


Natomiast kolonializm (hiszpański, portugalski i brytyjski) niewątpliwie odcisnęły piętno na kulinariach lankijskich. Bez kłopotu kupimy tu większość "tradycyjnie europejskich" warzyw - znajdziemy marchew, buraki, pomidory czy pory. Co ciekawe warzywa te wykorzystywane są często w zupełnie inny sposób niż moglibyśmy przypuszczać. Curry z ziemniakami? - Czemu nie? Curry z burakami? - Jasne! Curry z kapusty? - No ba!


Końcówka poprzedniego akapitu gładko wprowadza nas w najpopularniejsze dania Sri Lanki. Zacznijmy od - tak zgadliście - curry. Odmian curry nawet nie próbowaliśmy zliczyć - jestem pewien, że jeśli wymienicie jakiekolwiek warzywo czy często owoc, to każdy lankijczyk potwierdzi, że do curry wsadzić go oczywiście można, więcej nawet  - trzeba. Bo znalezienie dań z surowych warzyw na Sri Lance to jest wyczyn - wszystko jest uduszone lub smażone - co ma swoje zalety patrząc z perspektywy delikatnego układu trawiennego europejczyków. Wracając do curry, zwykle są one przygotowywane na bazie jednej z tradycyjnych mieszanek - jasnej, dodawanej do curry warzywnych i ciemnej, dodawanej do curry z mięsem. Do curry oczywiście ryż - biały i muszę przyznać ugotowany dość sypko, co ma znaczenie jeśli próbujemy jeść w zgodzie z miejscowym zwyczajem, czyli palcami. Jeśli ktoś zje całe danie i nie "uwali się po łokcie" to ponownie - Szacun! Według miejscowej etykiety nie powinniśmy się ubrudzić powyżej pierwszego stawu każdego z palców - tiaaa, jasne! Powodzenia!

Kolejna potrawa to dhal. My spotkaliśmy się z dhalem na bazie soczewicy i chyba jest on tutaj najbardziej popularny. Zaczyna się od lekko ostrego, kończąc na takim ciężko przyswajalnym dla przeciętnego człowieka.

Nawiązując do początku posta - jak dla nas kuchnia lankijska ma zdecydowanie więcej wspólnego z kuchnią indyjską niż z tajską (Dla mnie do tego stopnia, że tajskości widzę w niej bardzo niewiele). Jest bardzo aromatycznie - kardamon, kumin, liście curry i mieszanki curry pachną wszędzie. Jest też bardzo ostro - nawet śniadania bywają pikantne. Potrafi być też nieco monotonnie - i już wyjaśniam dlaczego.


Podróżując po Sri Lance postanowiliśmy jadać tak jak miejscowi. Początkowo wydawało się nam, że bardzo trudno będzie nam znaleźć miejsce do jedzenia - żadnych szyldów, reklam itp. Z pomocą przyszedł Siri (nasz przewodnik/kierowca). Okazało się, że miejsc z jedzeniem jest mnóstwo - tyle że często znajdują się na tyłach straganu z warzywami, albo w miejscu, które moglibyście wziąć za garaż (pod warunkiem wcześniejszego generalnego sprzątania). Jedzenie w tego typu miejscach polecamy tym mniej wrażliwym i raczej odważnym - nam pomagał łyk wódki po każdym posiłku. W tego typu miejscu praktycznie zawsze dostaniemy do jedzenia to samo: dwa lub trzy rodzaje curry, oczywiście dhal i furę białego ryżu plus chrupiące papadamy ze słodko-pikantnym chutneyem lub paratę (rodzaj placka). I tyle - zawsze. Osobno, w niektórych miejscach można zamówić curry mięsne lub smażona na głębokim oleju rybę (czasem tak małą, że nie ma wyjścia - trzeba jeść z ośćmi i kręgosłupem). Raz (dosłownie!) zaproponowano nam omlet z kawałkami cebuli i pomidora. Co ciekawe w wielu miejscach całe to jedzenie jest zimne - leży sobie w beamerach i stygnie czekając na chętnych. Pewnie w droższych restauracjach różnorodność jest większa, ale my chcieliśmy lokalnie. Uwielbiam curry i lubię ryż - ale po powrocie miałem ich na dłuższą chwilę dosyć. A dhal? - nadal jakoś nie mam na niego ochoty - być może dlatego, że były dni kiedy jedliśmy go trzy razy dziennie. Tak, na śniadanie też jest dhal.

Jedząc kolacje w hotelach jedzenie było w sumie podobne, z tym że podane na czystych talerzach plus mieliśmy do dyspozycji noże i widelce. Bo nie napisałem, że jedząc w lokalnej "garkuchni" możemy liczyć najwyżej na łyżkę, a jedzenie jest podawane na talerzach owiniętych w podejrzaną folię, żeby nie trzeba było ich myć. Można? - Można! W hotelach mieliśmy okazję spróbować jeszcze m.in.: sałatki z ogórka, pomidora i cebuli z jogurtem i kuminem (raita), aloo bhaji (potrawka z ziemniaków), sałatki z ananasa, ogórka cebuli i chilli. Osobnym odkryciem był coconut sambal z ryżem - czyli ryż podany z wiórkami z kokosa zmiksowanymi z chilli, pomidorem i cebulą - pycha!


Jak tu podsumować? Jadąc na Sri Lankę, jedzenie da nam sporą dawkę egzotyki (zamawianie europejskich potraw mija się z sensem - smakują kompletnie inaczej i moim zdaniem są zwykle paskudne). Jeśli lubicie kuchnię indyjską, cenicie sobie ostre i aromatyczne dania i nie macie przesadnego przywiązania do czystości i higieny to będziecie się pysznie bawić.

MS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz