W Beskid Niski wracam jak do domu. Tu najlepiej odpoczywam,
zmieniam perspektywę, łapię dystans. To
tu można przejść 17 kilometrów i nie spotkać żywej duszy. A jak już się
przejdzie i zechce kogoś spotkać to można zajść za skraj nieistniejącej już wsi
Radocyna i przywitać się z Panią Wiolą w Hotelu Radocyna. Teren Beskidu
Niskiego to kulinarny miks kuchni łemkowskiej (o tym możecie przeczytać tutaj),
prostych, ale jakże zacnych wyrobów pasterskich oraz tradycyjnej polskiej kuchni
chłopskiej. Dziś kategoria trzecia – w
połączeniu z turystycznym zacięciem.
Wchodzimy po schodkach na drewniany
podest, jak zwykle witani jazgotliwym szczekaniem miniaturowych kundelków
(wyraźnie niespokrewnionych z psami pasterskimi). Solidne drewniane stoły,
wielkie popielnice, kilku panów sączących kawę lub mocniejsze trunki. Okienko
przez które widać fragment kuchni (z piecem kaflowym ale i z mikrofalą), menu
jak z baru mlecznego. Gospodyni krząta się lub czeka na turystów. Oczywiście
można zjeść w środku, na świetlicy hotelu – gdzie klimat przypomina kolonie z
wczesnych lat dziewięćdziesiątych, jednak nie ma takiej potrzeby – nawet jak
pada, jest tu zadaszenie, chłodne powietrze przestanie przeszkadzać gdy tylko
coś zamówimy. Dla mnie wybór od lat jest prosty – flaki (8 zł).
Pani Wiola nie zmienia
przepisu od lat, no może są to niewielkie modyfikacje, jednak ja pozostaję
niezmiennie fanką potrawy. Zupa jest gęsta, zawiesista, bardzo mocno
przyprawiona. Przy pierwszej łyżce może wydawać się ciut za słona, wrażenie
jednak znika przy kolejnym kęsie. Flaki pozbawione są charakterystycznego
„zapaszku”, tzn. dobrze wypłukane, mięsko naprawdę mięciutkie. Ostatnio
dostałam flaczki z zielonym groszkiem. Porcja naprawdę słuszna, w końcu wielu
jednak chodzi tu po górach (a jak nie – to też może przecież dobrze zjeść).
Jednak wielu moich znajomych w pierwszej kolejności wybiera
pierogi (12 zł). Wersje bywają różne – ruskie, z mięsem, z kapustą i grzybami.
Świadkowie donoszą, że na własne oczy widzieli proces ręcznego wyrobu tychże na
zapleczu. I tu również nie szczędzę pochwał. Świetnie doprawione, omaszczone
masłem i cebulką, delikatne, ale nie zupełnie neutralne w smaku ciasto. Czuć,
że to nie sklepowe i niech to pozostanie najlepszą rekomendacją.
Na uwagę zasługuje również danie dnia (14 zł). Otóż nie zawsze mamy
szczęście załapać się na takowe – zależy to od dnia tygodnia, sezonu, tego, czy
udało się dojechać z zakupami szutrowymi drogami. W ramach tej pozycji
tradycyjne barowe zestawy – schabowy lub mielony, ziemniaczki plus tzw. dodatek
(tutaj mogą znaleźć się np. buraczki, ogórek kiszony, sałatka z pomidorów).
Wszystko świeżuteńkie i w takich rozmiarach, żebyś mógł potem porąbać trochę
drzewa na opał.
Na kolację można zjeść kiełbaskę na gorąco (6,50 zł), przysmażoną z
cebulką, a na śniadanie jajecznicę na maśle lub na boczku (z trzech jaj, 6 zł), dla
wspominających dzieciństwo – parówki. Wszystko w bardzo dobrych, beskidzkich
cenach.
Kawa tylko dla twardzieli – mniej więcej trzy łyżeczki
fusów, podane w szklance, niemieszane (i chyba nawet niewstrząśnięte). To tak,
żeby docenić te wszystkie wymysły z ekspresu, late i takie tam miejskie
wynalazki.
Zapomniałabym, wszystkie posiłki można popijać piwkiem ze
szkła – wybór słuszny – Żywiec, Żubr, Tyskie, Lech, ostatnio nawet Reds. 4, 50
zł. I tu nikt nie popatrzy na Was krzywo gdy zamówicie je przed 12 w południe.
Życie może płynąć w innym rytmie. Jeśli okoliczności są sprzyjające możecie porozmawiać z
gospodarzami. Niestety, sielanka nie może trwać wiecznie – co prawda nie bardzo
– ale musicie się spieszyć. Ostatnio Pani Wiola zapowiedziała, że w sierpniu
2016 roku może Radocynę opuścić. Nie wyobrażam sobie Beskidu Niskiego bez tych
flaków. I bez tego klimatu.
Hotel Radocyna
Radocyna, 38-307 Sękowa
Beskid Niski
http://radocyna.eu/
obiadek dnia? smakowicie wygląda!
OdpowiedzUsuń