Jakiś czas temu byłem w
Zazie sam – było jeszcze jednak era „przedblogowa”, jednak
Zazie zapadło mi w pamięć. Postanowiłem więc to miejsce
odwiedzić raz jeszcze – tym razem z KADRową.
W czasie mojej pierwszej
wizyty Zazie było restauracją początkującą – i nie mówię o
poziomie jedzenia, obsługi czy czegokolwiek innego, a jedynie o
stażu. Pozwoliło mi to w wtedy wybrać stolik przy otwartym oknie,
w słońcu i zjeść późny obiad w spokojnej atmosferze. Dziś
Zazie jest miejscem chyba dość popularnym – w weekend, w porze
obiadowej jeśli nie zrobiliśmy wcześniejszej rezerwacji możemy
mieć spore kłopoty ze znalezieniem wolnego stolika. My zajęliśmy
ostatni i to w piwnicy. O ciszy zaś akurat mowy być nie mogło
– za plecami Oli, jakiś hipstersko wyglądający młodzieniec
wyznawał miłość i tłumaczył świat wybrance swojego serca, zaś
za moimi plecami obiad spożywały trzy lub cztery rodziny z małymi
dziećmi włącznie.