poniedziałek, 31 grudnia 2012

Charlotte, czyli śniadanie na kolację


Charlotte jest rajem śniadaniowym! Śniadanie o 15:00? Czemu nie? Kieliszek szampana o 10 rano? Jestem na TAK! :)

Charlotte odkryłam jeszcze latem tego roku, kiedy to pewnego leniwego poranka zdecydowaliśmy się polenić trochę dłużej i zamiast sami przygotowywać coś do jedzenia, wybrać się "na miasto", skorzystać z letniego słońca i zjeść "coś pysznego". Wybór padł na Charlotte i wszystkie powyższe założenia zostały zrealizowane! 

Clos Maggiore, czyli romantyzm w Londynie

Kolację w Clos Maggiore dostaliśmy z MS jako prezent świąteczny. Zanim prezent zrealizowaliśmy, dowiedzieliśmy się, że jest to restauracja francuska, mianowana najbardziej romantyczną restauracją Londynu 2012, oraz, że miejsce trzeba tam rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Brzmiało zachęcająco. :)

niedziela, 30 grudnia 2012

Bliskowschodnie inspiracje


Już od dłuższego czasu słyszałam o pewnym kebabie na Wawrzyńca. Do sławy lokalu przyczynił się pan Nowicki zachwalając pod niebiosa jedzenie tam podawane, podobno nie mogą się od tej pory opędzić od klientów. Trzeba więc było sprawdzić. Miejsce bardzo niepozorne. Maleńki lokalik w mniej uczęszczanej części krakowskiego Kazimierza. Przedziwna nazwa „Sami am am Oriental Food” mnie osobiście bardzo się podoba. Po wejściu okazuje się, że w środku są zaledwie trzy stoliki plus dwa miejsca barowe. Do uszu od razu wpada charakterystyczne wschodnie "zawodzenie".


sobota, 29 grudnia 2012

Zwierzenia szefa kuchni


Ostatnio aura nie sprzyja wyjściom, więc kontynuuję zgłębianie sztuki kulinarnej z domu, a ściślej z książek. Pierwszą pozycję przeczytałam już jakiś czas temu, ale do opisania zmobilizowała mnie obecność drugiej, z którą zapoznałam się tyle co. Łączy je autor – Anthony Bourdain. Dla szczęśliwych posiadaczy kablówki lub telewizji cyfrowej, Amerykanin francuskiego pochodzenia znany z programu o podróżach i jedzeniu – No reservation (na szczęście dostępny również na youtube;). 

W książce „Kill Grill. restauracja od kuchni” autor właściwie przedstawia swoją biografię – od pierwszego zachwytu daniem restauracyjnym w dzieciństwie – poprzez perypetie w różnego rodzaju lokalach o wątpliwej reputacji, przygody z heroiną i hektolitrami alkoholu – po awans na szefa kuchni w ukochanej Les Halles.

piątek, 7 grudnia 2012

„Zapach świeżych malin” czyli jak to drzewiej bywało


Oprócz tego, że uwielbiam jeść i uwielbiam gotować, o jedzeniu uwielbiam również czytać. Mogę przez godzinę przeglądać książki z samymi przepisami, a od pewnego czasu chętnie wyszukuję również książki „z jedzeniem w tle”. Zakładam zatem kolejny dział bloga – subiektywne recenzje książek kucharskich i szeroko pojętych „okołokulinarnych”.
Na pierwszy ogień idzie „Zapach świeżych malin” – coś pomiędzy pamiętnikiem, zbiorem przepisów i albumem w jednym.

Po książkę sięgnęłam, gdyż tytuł kilka razy obił mi się o uszy, a zachęcająca okładka od dawna wydawała się znajoma. Po pierwsze, książka jest pięknie wydana – w miękkiej co prawda oprawie, ale na kredowym papierze, bogata w czarno-białe fotografie, gustowne zdobienia. Wszystko bardzo harmonijne.

niedziela, 11 listopada 2012

Zazie Bistro – gdzie można spotkać legendy…

Jakiś czas temu byłem w Zazie sam – było jeszcze jednak era „przedblogowa”, jednak Zazie zapadło mi w pamięć. Postanowiłem więc to miejsce odwiedzić raz jeszcze – tym razem z KADRową.

W czasie mojej pierwszej wizyty Zazie było restauracją początkującą – i nie mówię o poziomie jedzenia, obsługi czy czegokolwiek innego, a jedynie o stażu. Pozwoliło mi to w wtedy wybrać stolik przy otwartym oknie, w słońcu i zjeść późny obiad w spokojnej atmosferze. Dziś Zazie jest miejscem chyba dość popularnym – w weekend, w porze obiadowej jeśli nie zrobiliśmy wcześniejszej rezerwacji możemy mieć spore kłopoty ze znalezieniem wolnego stolika. My zajęliśmy ostatni i to w piwnicy. O ciszy zaś akurat mowy być nie mogło – za plecami Oli, jakiś hipstersko wyglądający młodzieniec wyznawał miłość i tłumaczył świat wybrance swojego serca, zaś za moimi plecami obiad spożywały trzy lub cztery rodziny z małymi dziećmi włącznie.

Trufla – o poprawności słów kilka(dziesiąt)…

W Trufli znaleźliśmy się z bardzo miłej okazji, a do tego w doborowym towarzystwie. Coś takiego stanowi solidne podstawy do udanej kolacji oraz kontynuacji wieczoru.

Zanim przejdę do jedzenia wspomnę o kilku sprawach. Obsługa w Trufli jest na tyle sprawna i profesjonalna, że właściwie jej nie zauważałem, a to dobrze świadczy. Wnętrze jest prościutkie, ale jasne i moim zdaniem bardzo estetyczne. Na wielki plus zapisałem sobie fakt, że menu jest wypisane odręcznie, a na końcu restauracji znajduje się otwarta kuchnia, gdzie można popatrzeć jak gotujący panowie przyrządzają kolejne potrawy.


piątek, 2 listopada 2012

Klimaty Południa czyli Włochy w Krakowie

Klimaty południa to miejsce, o którym nie do końca wiem jak napisać... Miejsce to jest przedziwne - lokalizacja zupełnie z... znaczy się dziwna - w bramie koło marketu (który chichocząc z kultury wyższej zajął miejsce Kina Wanda). Klimaty zaś zajęły miejsce dawnej Kawiarni Filmowej. Trafić łatwo nie jest, a jednak restauracja rzadko świeci pustkami.

poniedziałek, 29 października 2012

HalloWine - strasznie smaczny kiermasz, Kraków


Jak się rozgrzać w pierwszy mroźny weekend tej jesieni? Trzeba się wybrać na kiermasz z cyklu Festiwalu Spowalniania Czasu. Stoiska podobne do tych z sierpnia (o czym możecie przeczytać tu), nawet te same twarze, ale kilka nowych odkryć zostało dokonanych. 

poniedziałek, 15 października 2012

Klęska urodzaju - Pod Wawelem - Kompania Kuflowa


Bez względu na upodobania kulinarne, moim zdaniem każdy powinien zaliczyć wizytę w tym miejscu. A to dlatego, że tu nie tylko chodzi o jedzenie. Tu chodzi o spektakl. Wszystko jest tu przemyślane i dopracowane. Swobodny wystrój przypomina mi bawarski klimat Octoberfest (na którym nota bene nigdy nie byłam), ale ta swoboda jest tu zaplanowana. Logo z rubasznym facecikiem powtarza się wielokrotnie, także na kuflach, garnuszkach, ulotkach. W trakcie wizyty co krok można natknąć się na jakiś gadżet: a to gigantyczna waga przy drzwiach (przetestowana – pokazuje prawdę, po wizycie powiększoną o jakieś 2 kilogramy), a to puszczane w toalecie obciachowe kawały z nagranym śmiechem, a to zupełnie legalnie wiszący wśród kafelków w męskiej łazience napis „miłym gościom z obecnej stolicy przypominamy o możliwości umycia rąk” (podobno w warszawskiej kompanii – gdyż jest to tzw. sieciówka - nikt się nie odgryzł).

niedziela, 30 września 2012

Pod Merkurym - cieszyńskie popołudnie

Na Rynek w Cieszynie trafiłem i z ciekawości i z głodu. Od osób "mocno zaufanych" wiedziałem, że jest w Cieszynie taka restauracja, które reklamuje się dobrymi pierogami. Po spacerze wokół rynku okazało się, że jest to Restauracja Pod Merkurym.

Jaś Wędrowniczek - rymanowskie zaskoczenie

Jedziemy drogą nr 28 z Krosna do Sanoka, wjeżdżamy do Rymanowa bo podobno w "Wędrowniczku" kiedyś dobrze jeść dawali. Koniec lata, weekend - takie wieści trzeba sprawdzać właśnie teraz.

Restauracja znajduje się niemal przy drodze (jadąc w kierunku Sanoka szukamy po stronie prawej) jednak jest osłonięta drzewami i daje wrażenie spokoju nawet jeśli wybierzemy miejsce na zewnątrz. Budynek jest nieco karkołomny, bo widać że ktoś tu przebudowywał, dobudowywał i nieco zmieniał koncepcję. Odbywają się tutaj również wesela, więc jest część "sypialna" i przeróżne imprezy okolicznościowe. My trafiliśmy na wesele, stąd też Pan Kelner poinformował nas, że jeść możemy - owszem, ale tylko na zewnątrz. Pogoda dopisywała, więc zdecydowaliśmy się.

środa, 26 września 2012

Podróże kształcą - lekcja włoskiego


Moim zdaniem włoskie jedzenie można określić jednym, krótkim wyrażeniem – pochwała prostoty. To, czego udało mi się spróbować w tym słonecznym (zazwyczaj…) kraju, nigdy nie było przesadzone. Liczba składników dania zazwyczaj mieściła się w pięciu, a największą tajemnicą była po prostu jakość tychże. Jeśli jadłam makaron – to była to pasta z anchois, oliwą, pietruszką i parmezanem (i niczym więcej), jeśli jadłam risotto – to oprócz ryżu dostawałam kwiaty cukinii i parmezan (i nic więcej), 

środa, 12 września 2012

Beskidzka rybka bez retuszu


Sercu bliski Beskid Niski… A na samym skraju Magurskiego Parku Narodowego miejsce o jakże folklorystycznie i swojsko brzmiącej nazwie – Fish Bar Pik.  Przywiodła mnie tu konkretna zachcianka – świeży pstrąg. Zaraz po zaparkowaniu samochodu nie miałam wątpliwości, że rybka będzie prosto ze stawu. Tłum ludzi naokoło świadczył o popularności miejsca (a może po prostu o słonecznej niedzieli…). Większość klientów siedziała przy prostych drewnianych stołach na zewnątrz (czemu się nie dziwię, gdyż wnętrze mocno trąciło poprzednią epoką). 

poniedziałek, 10 września 2012

China City Restaurant – z miłości do sosu sojowego…


Do China City przyszliśmy w niespodziewanie jesienne niedzielne popołudnie. Lokal znajduje się w takim miejscu Kazimierza, że trudno trafić do niego przez przypadek. My w każdym razie przyszliśmy z rozmysłem, zamiarem i sporymi oczekiwaniami z mojej strony. Oczekiwanie zostały zbudowane przez westchnienia i pochwały ze strony znanego krakowskiego recenzenta – Wojciecha Nowickiego.

Karczma Nałęczowska – krótko…


Tym razem będzie wybitnie krótko, zwłaszcza jak na mnie ;) Czemu krótko – bo aż pisać hadko, jakby powiedział Longinus Podpipięta.

W uroczej miejscowości Nałęczów byłem jakiś czas temu z dość intrygujących przyczyn, ale nie to jest istotne. Poczułem głód, a jako że pora „dancingów” zbliżała się nieuchronnie popędziłem w poszukiwaniu miejsca gdzie można zjeść szybko i smacznie, tak żeby z nowo nabytymi siłami wstąpić jeszcze na w/w imprezę ;)

czwartek, 9 sierpnia 2012

Zielono mi - czyli wizyta w Glonojadzie

Po rozpuście w lokalach typu Scandale czy Hotel Niebieski pora na coś bardziej przystępnego. Mimo, iż jestem zdecydowanym mięsożercą, potrafię docenić fakt, że człowiek czuje się lepiej, odpuszczając sobie na jakiś czas posiłki, które miały wcześniej cztery nogi…Dodatkowo uważam, że wegetarianie (a przynajmniej ci, których znam) całkiem nieźle gotują. Stąd moja wizyta w Glonojadzie, wegetariańskim barze.


Ogródek na Placu Matejki. Wewnątrz ciepłe drewno. Samoobsługa. Dumny napis z białej kredy na czarnej tablicy głosi, iż wszystkie potrawy serwowane w lokalu są przygotowywane na miejscu, bez użycia półproduktów. Menu całkowicie bezmięsne, dodatkowo na tablicach wewnątrz, literką W, oznaczone są dania wegańskie (ta filozofia to już chyba przerost formy nad treścią…). Codziennie można zamówić jakieś danie dnia (zupa + drugie + deser) w cenie, powiedziałabym, studenckiej. Z resztą chyba większość klienteli w roku akademickim to studenci z pobliskiej ASP. Ale podczas mojej sierpniowej wizyty były i starsze panie, i obcokrajowcy.

Yellow Dog – fusion przy Bagateli

Yellow Dog ma coś wspólnego z Miętą – podobnie jak do opisanego resto baru do „Psa” wróciłem po kilku miesiącach przerwy. Z tym, że w tym przypadku przerwa nie była spowodowana złym wrażeniem podczas pierwszej wizyty.

Yellow Dog to miejsce z dość minimalistycznym wystrojem – dla mnie wystrój mówi: nowocześnie, szybko, w sam raz na lunch. No to się zdecydowaliśmy …
W środku było pusto i mogliśmy przebierać w miejscach do siedzenia. Co ciekawe ilekroć przechodzę koło „Psa” w środku jest pustawo… ale może ja przechodzę po prostu w takich momentach. Wnętrze miło pachnie egzotycznymi przyprawami, imbirem i limonką.

Mięta – ostatnie starcie…

Ulicą Krupniczą przechodzę często i od jakiegoś czasu jestem kuszony przez kilka miejsc, które chwalą się serwowaniem dobrego jedzenia i możliwością miłego spędzenia czasu. Jednym z miejsc, które kuszą już od dłuższego czasu jest Mięta Resto Bar.

Pierwszy raz Mięcie dałem się skusić kilka miesięcy temu. Ale po kolei…

niedziela, 5 sierpnia 2012

Lato Leniwców, Festiwal Spowalniania Czasu, Plac Szczepański, Kraków

 
Pod tą wdzięczną nazwą kryje się kiermasz. A na kiermaszu: wino, sery, wędliny, słodkości…Jak to na kiermaszu. Jednak na tym bawiłam się wyjątkowo dobrze. Nie wiem z jakiego powodu, ale większość winiarzy nie lekceważyła mnie przy swoich stoiskach, tylko dlatego, że nie jestem panem  w średnim wieku, który może znać się na winach i ma wystarczająco gruby portfel, żeby otworzyć dla niego butelkę do degustacji (jak to zdarzało mi się na innych tego typu wydarzeniach)…Udało się zatem zebrać trochę kontaktów.

środa, 1 sierpnia 2012

Kraków, Scandale Royal

Nie ma to jak deser na przystawkę...
Wizyta w Scandalach rozpoczęła się stwierdzeniem, iż w menu, w przedziale "desery" (ponoć najlepsze w Krakowie, jak zachwala właściciel) widnieje "talerz serów podany z sałatką, miodem i orzechami". Prawie jak we Francji. Nie przyzwyczajona jednak do jedzenia ciężkich serów po głównym posiłku, zamówiłam je na początek.

poniedziałek, 30 lipca 2012

O obsłudze, czyli przemyślenia klienta...


Bardzo dobre jedzenie jest w stanie przekonać mnie do wizyty w bardzo dziwnym miejscu (restauracji/barze) - potencjalnie nieciekawym, z fatalnym wystrojem, nieadekwatnymi cenami, albo w odległej lokalizacji. Słowem z powodu dobrego jedzenia jestem stanie wybaczyć wiele.

To czego chyba nie jestem w stanie wybaczyć, to zła obsługa

niedziela, 22 lipca 2012

Kraków, Vanilla Sky w Art Hotel Niebieski

Więc na pierwszy ogień idzie restauracja Vanilla Sky w Hotelu Niebieskim w Krakowie. Restauracja znajduje się na trzecim pietrze w budynku hotelu. Czemu o tym wspominam? Z dwóch powodów – po pierwsze wcale nie jest tak łatwo tam trafić, a po drugie jak na restaurację znajdującą się w hotelu jest wyjątkowo "mało hotelowa" moim zdaniem.

Wystrój jest dość minimalistyczny i nowoczesny. Okrągłe stoliki na środku sali są udekorowane w dość hotelowym stylu (białe obrusy, nowoczesna zastawa, minimalna "ozdóbka"). Za to fotele i kanapy przy 'bocznych' stolikach wyróżniają się bardzo żywymi kolorami co sprawia, że wnętrze jest zdecydowanie żywsze i ciekawsze.


Let's the blog begin

I zaczęło się...

Jest nas trójka. Wszyscy jemy. Dwoje z nas świetnie gotuje. Troje z nas uwielbia spożywać efekty tego gotowania.

I przyszedł taki dzień, kiedy w trójkę wybraliśmy się do restauracji. Jedzenia było mnóstwo, gdyż była to degustacja, więc w trójkę zjedliśmy obiad dla 4 osób składające się z 4 dań (co daje nam 16 posiłków - nice!). Czasu na dyskusje było więc sporo jak i na ocenianie dań i porównywanie gustów.

I powstał pomysł, aby opiniami tymi i gustami podzielić się z innymi. Owoce tego pomysłu widać na załączonym obrazku.

Co z tego wyjdzie nikt jeszcze nie wie. Myślimy jedynie, aby opisywać odwiedzane przez nas lokale gastronomiczne, opisywać jakość jedzenia, wystrój, klimat i wszystko inne z restauracjami związane.

Pisać będziemy w trójkę. Trochę się różnimy, więc mamy nadzieję, że będzie ciekawie. Komentujemy nawzajem swoje wpisy tak, aby pojawiła się w miarę obiektywna opinia o danym miejscu. Może być ciekawie... :)