Po przygodach KADR-owej w TAO, nadeszła pora na poważną
naukę w ZEN. Tym razem cała ekipa Trójspojrzenia mogła skorzystać z zaproszenia
Basi. O ZEN słyszałam już nie raz, miejsce bowiem słynie z dobrego sushi. Tym
bardziej ucieszyłam się, że oprócz degustacji, będziemy mogli skorzystać z
instruktażu i pobawić się we własnoręczne przygotowywanie japońskich specjałów.
Przy barze czekały na nas przygotowane do pracy stanowiska. Zasiedliśmy rozglądając się po oryginalnym wnętrzu. Zgodnie stwierdziliśmy, że jest to przestrzeń genialnie „introwertywna” – szczególnie górna część baru – gdzie można zjeść siedząc na matach, w bezpiecznym odizolowaniu od zgiełku ulicy Świętego Tomasza, kontemplując elegancki, nieprzesadzony wystrój. Na dole, przy barze – miejsca dla klientów bardziej chłonnych wrażeń – łódeczki pływające wokół (z których łowi się małe co nieco) oraz możliwość obserwowania procesu powstawania sushi.
Przy barze czekały na nas przygotowane do pracy stanowiska. Zasiedliśmy rozglądając się po oryginalnym wnętrzu. Zgodnie stwierdziliśmy, że jest to przestrzeń genialnie „introwertywna” – szczególnie górna część baru – gdzie można zjeść siedząc na matach, w bezpiecznym odizolowaniu od zgiełku ulicy Świętego Tomasza, kontemplując elegancki, nieprzesadzony wystrój. Na dole, przy barze – miejsca dla klientów bardziej chłonnych wrażeń – łódeczki pływające wokół (z których łowi się małe co nieco) oraz możliwość obserwowania procesu powstawania sushi.
I w tym właśnie miejscu powitano nas na warsztatach robienia
sushi. Główny Sushi Master – Przemek - z pasją, ale i wyważonym dystansem do
wschodniej dyscypliny, dzielił się z nami swoją szeroką wiedzą. Niemniej
zręczni Marcin i Alek prezentowali swoje umiejętności po drugiej stronie baru. W
roli głównej - Pan Ryż – specjalnie
doprawiony, kleisty, słono-słodki, pachnący octem, lekko podgrzany. Do tego
cała masa dodatków – tradycyjny łosoś, alternatywny pstrąg, marynowana rzodkiew
i bakłażany, orzeźwiające ogórki, słodka tykwa (moja ulubiona) czy kremowe
awokado. Obowiązkowo – wasabi (za radą Sushi Mastera – tylko z proszku
zmieszanego z wodą – nie ze słoika!), sos sojowy oraz marynowany imbir do
oczyszczania kubków smakowych.
Mimo braku zdolności manualnych zabawa była przednia – a wrażenia smakowe – zjawiskowe. Podobno najtrudniejsze w przygotowaniu było nigiri – kawałek wędzonej ryby na wałeczku z ryżu. Potem dające nieco więcej miejsce na własną inwencję maki – najbardziej kojarzące się z sushi „rolki” w płatku z glonów – nori. Mnie natomiast szczególnie przepadła do gustu wersja wegetariańska – temaki – czyli rożki ze szparagiem w tempurze (czy wiedzieliście, że to ciasto wcale nie pochodzi z Japonii, tylko z Hiszpanii?).
Doceniam zarówno znajomość tradycji jak i ukłon w stronę „zachodnich” podniebień – w ZEN używa się ryżu bardziej słodkiego, do tego nietypowe dla wschodu dodatki (taki serek filadelfia na przykład…). Własne wyroby popijaliśmy słodkim winem śliwkowym na kruszonym lodzie – Umeshu - niczym deser po każdym wytrawnym kęsie. Dodatkowo na bieżąco uczyliśmy się japońskiej etykiety (podążając za komiksowym przewodnikiem).
Mimo braku zdolności manualnych zabawa była przednia – a wrażenia smakowe – zjawiskowe. Podobno najtrudniejsze w przygotowaniu było nigiri – kawałek wędzonej ryby na wałeczku z ryżu. Potem dające nieco więcej miejsce na własną inwencję maki – najbardziej kojarzące się z sushi „rolki” w płatku z glonów – nori. Mnie natomiast szczególnie przepadła do gustu wersja wegetariańska – temaki – czyli rożki ze szparagiem w tempurze (czy wiedzieliście, że to ciasto wcale nie pochodzi z Japonii, tylko z Hiszpanii?).
Doceniam zarówno znajomość tradycji jak i ukłon w stronę „zachodnich” podniebień – w ZEN używa się ryżu bardziej słodkiego, do tego nietypowe dla wschodu dodatki (taki serek filadelfia na przykład…). Własne wyroby popijaliśmy słodkim winem śliwkowym na kruszonym lodzie – Umeshu - niczym deser po każdym wytrawnym kęsie. Dodatkowo na bieżąco uczyliśmy się japońskiej etykiety (podążając za komiksowym przewodnikiem).
W drugiej części wieczoru temperatura podniosła się o kilka dobrych
stopni. A to za sprawą degustacji różnych form sake. Wbrew powszechnej opinii
sake to nie wódka, ale wyrób alkoholowy z ryżu, produkowany w zakładach zwanych
swojsko browarami, o mocy 10-20% (co zbliża sake bardziej do wina), w smaku
przypominający nieco „bimberek”. Pan Radek Kimszal hojnie częstował nas
wyrobami firmy VSOP Brands. Mogliśmy porównać sake z lodówki z trunkiem
tradycyjnie podgrzanym (w naszej ekipie zdania podzielone – jak pięknie można
się różnić), spróbować sake beczkowanej, niefiltrowanej, słodkiej i musującej!
Nie miałam pojęcia o takiej różnorodności.
Najbardziej zaskakujący był smak mętnej, „szorstkiej” w teksturze sake niefiltrowanej (i tu znów niektórzy podziękowali za dokładkę, inni – w tym ja – chętnie raczyliby się dalej tym wyszukanym trunkiem). W kieliszku wyglądała jak mleko, w smaku niepowtarzalny posmak ryżu i ledwo wyczuwalnych bananów. Na koniec Pan Radek rozlał butelkę ekskluzywnej (wartej 600 zł!) Horin Gekkeikan Sake, nagradzanej w Kraju Kwitnącej Wiśni wieloma medalami – dziękujemy za powiew luksusu!
Na deser na łódeczki
krążące wokół baru trafiły słodkości z cukierni Ulala. Muffinka z kremem
aromatyzowanym zieloną herbatą, kruche ciastko ze słonym karmelem i sakiewka z
ciasta filo z nadzieniem z twarogu, kandyzowanych owoców i mięty (moja
faworytka!) dopełniły posiłku. Chciałabym, aby Pan Mikołaj – cukiernik z Ulala
- wprowadził wschodnie inspiracje do tamtejszego menu – według mnie to strzał w
dziesiątkę.
Szczególnie godna uwagi jest staranność przygotowania całego
spotkania. Na koniec otrzymaliśmy materiały przygotowane specjalnie na tę
okazję – mini przewodnik robienia sushi, zabawny savoir-vivre oraz opisy z
jakimi potrawami łączyć poszczególne rodzaje sake. Dzięki temu wieczór na
dłużej pozostanie w pamięci. Myślę, że ZEN zrealizowało swój cel – ukazało nam
swoją pasję do jedzenia. Powiem więcej – ZEN potrafiło zorganizować spotkanie
ze sztuką jedzenia. Filozofia celebrowania posiłku i angażowania wszystkich
zmysłów w tego rodzaju doświadczenie (dotknij swojej kolacji, posłuchaj dźwięku
noża, po którym spływa woda, zobacz jak barwy łączą się w twoim maki) – to
wszystko dowód, że warto zatrzymać się i wstąpić tu na sushi (i nie tylko). A
wszystko bez zbędnego zadęcia i z uśmiechem. Nie spieszyło nam się, by stamtąd
wychodzić. Do zobaczenia.
Agata
ZEN SUSHI BAR & JAPANESE RESTAURANT
ul. Św. Tomasza 29
Kraków
http://zensushi.pl/
http://zensushi.pl/
To trzeba po prostu czuć. Tego stylu nie da się nauczyć. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuń