Zazwyczaj jeśli poznało się jakieś miejsce od kuchni to nie
chce się tam wracać i występować w roli klienta. Wspomnienie hektolitrów potu i
alkoholu przelewającego się na zapleczu, nieustających bluzgów pomiędzy wyższą
kastą kucharzy a pariasami kelnerami oraz pulsującego bólu kręgosłupa po
18-godzinnej zmianie to coś, co skutecznie zniechęcało mnie do stołowania się w
tym skądinąd przecudnej urody miejscu. Pamięć ludzka jednak ma to do siebie,
że jest ulotna i woli zachowywać te milsze chwile, tak więc kuszona obietnicą
posiłku w słońcu z widokiem na Wisłę i las Wolski - powróciłam na stare śmieci.
Po krótkiej wspinaczce pod górkę oczom naszym ukazuje się okazały zamek, obok
klimatyczna baszta. Oto restauracja i kawiarnia „U Ziyada”, zamek w
Przegorzałach.
Ta dziwna nazwa pochodzi od imienia właściciela, który jest
Kurdem. Pracując tam dobrych parę lat temu spotkałam go i to nie ściema. I właśnie
kuchni kurdyjskiej można tu spróbować. Ale zanim przejdziemy do sedna, czyli
jedzenia, trzeba wspomnieć o całej oprawie. Zamek pochodzi z okresu II wojny
światowej i jest dziełem Niemców, co zresztą czuć tu na każdym kroku. Jeszcze
do niedawna w głównym holu stała okazała fontanna w kształcie swastyki. Wyburzono
ją nie więcej jak 5 lat temu, ciekawa jestem tylko czy ktoś to konsultował z
władzami miasta, ponoć istnieje taka instytucja jak konserwator zabytków czy jakiś
architekt miejski…(swoją drogą zamek nie został wpisany na listę zabytków). Baszta,
którą niestety można obejrzeć tylko będąc panną młodą lub gościem na weselu jest
o wiele sympatyczniejsza, może dlatego, że z gruntu nasza – zaprojektowana w
latach 20 przez znanego w pewnych kręgach architekta Szyszko-Bohusza. Na
pierwszym piętrze zamku mieści się restauracja, poniżej – kawiarnia. Wnętrza
trochę już trącą myszką, tak się stylizowało jakieś 20 lat temu. Jeśli już
siedzieć w środku to tylko na dole, skośne sufity, goła cegła i czasem jakiś
zabłąkany kot lub nietoperz (!) tworzą przyjemny klimat. Natomiast prawdziwą
siłą tego miejsca są tarasy. Widok zapiera dech w piersiach – zakole Wisły, Beskidy, czasem nawet Tatry. Na dole oryginalne podcienia. Dla tego otoczenia
warto tu nadłożyć drogi.
W końcu po całym tym zwiedzaniu trzeba coś zjeść. Menu jest
dość rozbudowane. Wynika to chyba z faktu, że trudno się tu komuś było
zdecydować jaki rodzaj kuchni chce serwować. Duża część to „kurdyjskie
specjały”. I ja bym na tym poprzestała, gdyż jest to propozycja naprawdę
ciekawa i oryginalna. Jednak nie można było się powstrzymać od wprowadzenia
schabowego z kapustą i pierogów. Ale skupmy się na tym, co pozytywne. Kuchnia
kurdyjska to przede wszystkim jagnięcina. I tu znajdziemy ją w kilku odsłonach
– można zjeść bulion jagnięcy, kebab na szpadzie, gulasz i kotleciki.
Dodatkowo
sporo warzyw w różnych wersjach oraz
specyficzne dodatki jak np. kardamon w kawie (polecam!). Odkąd wylewałam tu
siódme poty biegając po stromych schodach z gigantycznymi talerzami, szef kuchni
się zmienił, więc z ciekawością czekałam na zamówienie. Na pierwszy rzut
poszedł wspomniany już bulion z
jagnięciną i plastrami cukinii. Nieoszukany, aromatyczny w specyficzny
sposób, brunatny z miękkimi kawałeczkami mięsa. Świetny na wstęp, zaostrza
apetyt, ja bym tylko dodała więcej soli. Na drugie zamówiłam gulasz jagnięcy z bakłażanem, cukinią i
papryką w kociołku. Do tego kasza
perłowa z pomidorami i cebulą oraz sałatka
fattusz. Mięsko było równie miękkie i aromatyczne jak to z zupy, ze słuszną
ilością warzyw oraz jeszcze bardziej słuszną ilością orientalnych przypraw.
Głowy nie dam sobie uciąć ale smakowało to jak garam masala, jednak to
mieszanka indyjska, więc teoretycznie nie powinna się tu znaleźć. Całość była
bardzo smaczna, ja bym tylko dodała trochę więcej…soli. Kasza sypka, nieźle
doprawiona, ciekawa alternatywa dla ziemniaczków.
No i sałatka – zajadałam się
nią jako robotnik – i nic się nie zmieniła.Tzn sałatka, nie ja. Pomidory i
ogórki zalane jogurtem z czosnkiem, a to wszystko obsypane grzankami. Niby nic,
ale ja to kupuję.Na uwagę zasługują na pewno kiszone warzywa – turszi. Mocno octowe – kapusta, marchewka, oliwki,
kalafior i ogórek. Był to najbardziej zdecydowany akcent całego posiłku, duża
porcja, raczej dla dwóch osób. Mizeria
po kurdyjsku niczym nie różniła się od naszej, miała być z czosnkiem, ja go
tam jednak nie uświadczyłam. Od współbiesiadników spróbowałam też kebabu jagnięcego ze szpady – i tu bez
zaskoczeń - mięso dobrej jakości,
kwintesencja jagnięciny, nieposolona :)
Wszystkie dania podane zostały bardzo elegancko, nie
przewidziano jednak, że przy czteroosobowym stoliku może usiąść cztery osoby i
zamówić pełen obiad – niby wszystko się zmieściło, jednak całkiem wygodnie nie
było. Zdarzyło się kilka niedociągnięć obsługi (jak np podanie kociołka bez
czegokolwiek do nabierania z kociołka), jednak wybaczam je z sentymentu. Nie
takie błędy się popełniało;). Na plus zapisuję jeszcze bardzo dobry lany
Pilsner.
Podsumowując, jedzenie jest smaczne, powiedziałabym, że ma
potencjał, ale nie powala na kolana. Świetny pomysł i baza, ale brakuje
zdecydowania i pazura. Można by zostawić w menu dokładnie to samo, tylko to
wszystko podkręcić, żeby człowiek poczuł, że właśnie odbył wizytę na Bliskim
Wschodzie. Jednakże widoki powodują, że wszystko wydaje się smaczniejsze, więc
nie zarzekam się, że tu nie wrócę. Szczególnie jeśli gościć będę kogoś spoza miasta
i będę chciała pokazać komuś miejsce spoza utartych szlaków. Aha, no i wrócę
gdybym zaczęła tracić szacunek do zawodu kelnera lub zbytnio narzekała na swoją
obecną pracę. Ku pamięci.
U Ziyada
ul. Jodłowa 13
Kraków
http://www.uziyada.krakow.pl/
Wow! Jestem zauroczona położeniem tej restauracji. Menu typu "never ending story" troszkę mnie przeraża, ale chyba zaryzykuję dla widoków. Byle do wiosny, byle do wiosny!
OdpowiedzUsuń