Yellow Dog ma coś
wspólnego z Miętą – podobnie jak do opisanego resto baru do
„Psa” wróciłem po kilku miesiącach przerwy. Z tym, że w tym
przypadku przerwa nie była spowodowana złym wrażeniem podczas
pierwszej wizyty.
Yellow Dog to miejsce z
dość minimalistycznym wystrojem – dla mnie wystrój mówi:
nowocześnie, szybko, w sam raz na lunch. No to się zdecydowaliśmy
…
W środku było pusto i
mogliśmy przebierać w miejscach do siedzenia. Co ciekawe ilekroć
przechodzę koło „Psa” w środku jest pustawo… ale może ja
przechodzę po prostu w takich momentach. Wnętrze miło pachnie
egzotycznymi przyprawami, imbirem i limonką.
Menu jest jedna wielką
płachtą wyglądającą na ksero. Początkowo pomyślałem, że mi
się to nie podoba, potem pomyślałem, że może to taki ciekawy
zabieg, po czym powróciłem do myśli, że jednak nie jest to wcale
fajne.
Na start zamówiliśmy
dwie zupy: kokosowo-pomidorową oraz Tom Yum. Trzeba przyznać, że
dania pojawiły się na stole szybko i sprawnie.
Zupa
kokosowo-pomidorowa jest ciekawa: trochę ostra, całkiem kwaśna, z
wyraźnym aromatem kokosa, a treści dodaje w niej makaron ryżowy.
Tom Yum natomiast to dla
mnie kwintesencja azjatyckiego bulionu. Na wstępie muszę ostrzec -
to jest ostre. Mnie smakowało, ale współbiesiadniczka po
spróbowaniu odrobiny odmówiła dalszej konsumpcji. Menu opisuje
składniki Tom Yum: krewetki, kalmary, kafir, trawa cytrynowa, grzyby
hed fang, chili, kolendra. Zupa generalnie smakowała mi bardzo, ale
grzyby hed feng podejrzanie przypominały pieczarki, obiecana przez
menu kolendra zaprezentowała się w ilości 3 listeczków, krewetki
były dwie podobnie jak cieniutkie krążki kalmara. I ja to tylko
odnotowuję, żeby się ktoś nie nastawiał, że będzie to
olbrzymie danie – w końcu w menu znajduje się w sekcji
przystawki.
3 radosne listki kolendry :) |
Na drugie wzięliśmy coś
co nazywa się Talerz YELLOW DOGa. Danie to składa się z kilku
małych miseczek zawierających mini-porcyjki potraw, które
przywodzą na myśl kuchnie indyjską. Po środku tych miseczek
dostaliśmy coś w rodzaju chlebka naan oraz papadam, ułożone na
ryżu. Ryż miał być chyba jaśminowy, ale jadłem już „bardziej
jaśminowe”… Zawartość poszczególnych miseczek była ciekawa,
acz moim zdaniem dość mało zróżnicowana.
Ogólnie danie zupełnie
mnie nie zachwyciło. Jednak po spróbowaniu znajdującego się w
jednej z miseczek tajemniczego marynowanego warzywa pojawiła się we
mnie chęć do nauki – zapytałem Panią Kelnerkę co to za
warzywo… „Wie Pan różne mamy warzywa, różne… Czyli nie da
się dowiedzieć co dostałem na talerzu? No nie, raczej nie…”. I
tak mój zapał do nauki został zduszony w zarodku. Ogólnie obsługa
dość bezpośrednio zwraca się do Klientów („Dobra” „Jasne,
że można” itp.) – natomiast jest sprawna i dość miła, więc
ja tę bezpośredniość kupuję.
W ramach uzupełnienia
dodam, że w podczas pierwszej wizyty w „Psie” jadłem żeberka w
tajemniczym sosie Yellow Dog’a – szczegółów nie pamiętam, ale
pamiętam, że były na tyle dobre, aby zmusić mnie do zapamiętania
tego miejsca. I tę opinię podtrzymuję po kolejnej wizycie – moim
zdaniem warto.
MS
Yellow Dog,
ul. Krupnicza 9/1,
Kraków
ul. Krupnicza 9/1,
Kraków
Yellow Doga odwiedziliśmy ponownie w ostatni weekend. Jedzonko było bardzo dobre i do tego niedrogie. Czuć oryginalne azjatyckie przyprawy, więc ja od razu jestem na tak. Niektóre porcje niestety nie za wielkie, ale ogólnie byliśmy bardzo zadowoleni. Jest to miejsce do którego na pewno jeszcze wrócę, żeby wypróbować więcej pozycji z menu!
OdpowiedzUsuń