Wizyta w Scandalach rozpoczęła się stwierdzeniem, iż w menu, w przedziale "desery" (ponoć najlepsze w Krakowie, jak zachwala właściciel) widnieje "talerz serów podany z sałatką, miodem i orzechami". Prawie jak we Francji. Nie przyzwyczajona jednak do jedzenia ciężkich serów po głównym posiłku, zamówiłam je na początek.
Talerz okazał się deską na której podano 5 rodzajów sera: jeden wędzony, dwa bodajże długo dojrzewające, jeden kozi z niebieską pleśnią i jeden dojrzewający o bardzo mocnym aromacie i pikantnym smaku. Ten ostatni okazał się rozkoszą dla mojego podniebienia i po krótkiej wymianie zdań z przemiłym panem kelnerem dowiedzieliśmy się, że to Livarot. Dowiedzieliśmy się również, że na desce lądują różne produkty w zależności od dnia, więc nie zawsze można liczyć na skosztowanie tych akurat specjałów. Z jednej strony szkoda, z drugiej świadczy to o świeżości produktów i finezji kucharza. Miód i konfitura są świetnym kontrastem dla słonych serów, a pomidorki koktajlowe i winogrona dają odpocząć kubkom smakowym.
Talerz okazał się deską na której podano 5 rodzajów sera: jeden wędzony, dwa bodajże długo dojrzewające, jeden kozi z niebieską pleśnią i jeden dojrzewający o bardzo mocnym aromacie i pikantnym smaku. Ten ostatni okazał się rozkoszą dla mojego podniebienia i po krótkiej wymianie zdań z przemiłym panem kelnerem dowiedzieliśmy się, że to Livarot. Dowiedzieliśmy się również, że na desce lądują różne produkty w zależności od dnia, więc nie zawsze można liczyć na skosztowanie tych akurat specjałów. Z jednej strony szkoda, z drugiej świadczy to o świeżości produktów i finezji kucharza. Miód i konfitura są świetnym kontrastem dla słonych serów, a pomidorki koktajlowe i winogrona dają odpocząć kubkom smakowym.
Danie główne
Talerz owoców morza, których jakoś nie mogę odszukać w internetowym menu. Nie szkodzi, bo doskonale pamiętam: kawałeczek morskiej ryby w panierce, pocięte na paski kalmary, krewetki z zalewy i duże mule. Wszystko świetnie doprawione, jedynie kalmary były ciut za chłodne jak na mój gust. Gwiazdą tego talerza zdecydowanie zostały mule, posypane bułką tartą opieczone z góry.
Ugasić pragnienie
Najsłabszym ogniwem (choć i tak - nie tak słabym) okazały się wina. Dwa białe wina, które udało mi się spróbować, polecane jako wytrawne, w mojej ocenie były co najwyżej półwytrawne, przyjemne, acz nie powalające (nie na tyle, żebym zapamiętała ich nazwy...). Plus dla barmana za fantazyjnego szprycera za dodatkiem owoców, bez specjalnego zamówienia.
Na zakończenie - chętnie tu wrócę, jak się zrobi chłodniej, spróbować antrykotu wołowego w sosie bordoskim. Oby dorównał letniemu wyborowi.
Agata
No to teraz moja wersja...
Scandale Royal –
przyciąganie
Do tzw. „Skandali” od
zawsze czułem dziwne przyciąganie. Przechodząc przez Plac
Szczepański zawsze starałem się przejść obok, albo przynajmniej
rzucić okiem na wnętrze. Mam też poczucie, że niejednokrotnie
słyszałem dobre opinie na temat tej restauracji, ale jak się
dobrze zastanowić to nie wiedziałem od kogo te opinie słyszałem…
Więc przyciąganie musiało wyniknąć z jakiegoś głębszego
poziomu…
Pierwsza wizyta w
Scandale Royal wiązała się z sytuacją, gdy znalazłem się w
okolicach krakowskiego rynku w sobotę około godziny 8 lub 9 rano. I
wtedy doznałem olśnienia – w „Skandalach” dają śniadania. I
faktycznie dają – ja postawiłem na klasykę: Croque-Monsieur.
Menu objaśnia, że jest
to francuski tost z szynką, żółtym serem oraz sosem beszamelowym
z gałką muszkatołową. Podawany z sałatą, pomidorem i ogórkiem.
Śniadanie to spełnia moim zdaniem wszelkie stawiane mu oczekiwania
– pyszne, lekko niecodzienne, a dodatkowo pozwalające się najeść.
Uzupełnione kawą zapewnia dobry humor na każdy dzień. Niestety
zdjęciami z tej wizyty nie dysponuję.
Druga wizyta odbyła się
w większym gronie i w porze nieco późniejszej niż poprzednia.
W „Skandalach” można
usiąść wewnątrz lub wybrać jeden ze stolików stojących przed
lokalem na chodniku. Szczerze mówiąc siedzenie na zewnątrz, na
francuską modłę na pierwszy rzut oka wygląda lepiej – ale…
rzadko jest tam miejsce, a cały urok psują dla mnie parkujące obok
samochody dostawcze, taksówki itp. Nie dość, że potrafią
zasłonić widok na cały plac to jeszcze jak dla mnie zapach spalin
nie zbyt dobrze komponuje się z większością potraw.
Jednak miejsca w środku
jest dużo i chyba każdy może wybrać coś dla siebie.
My tego dnia
zdecydowaliśmy się na obiad składający się z dwóch dań. Ja na
początek wybrałem crostini. Dla wszystkich wybraliśmy talerz
serów, który „anarchistycznie” wybraliśmy z sekcji menu
zatytułowanej Desery.
Przed podaniem nam
przystawek dostaliśmy „w ramach czekadełka” pyszny chleb oraz
oliwki w oliwie z ziołami. Idealne do tzw. pasienia się.
Crostini – pięć
chrupiących kromeczek bagietki, trzy z konfiturą z karmelizowanej
cebuli i kozim serem na wierzchu, dwie z pomidorami, bazylią i
mozzarellą. Te z mozzarella i pomidorami bardzo dobre, ale w
konkurencji z karmelizowaną cebulą i kozim serem przegrywają.
Słodkość cebuli jest przełamana delikatną słonością sera –
jak dla mnie połączenie genialne, zaostrzające apetyt na dalszą
część i warte zapamiętania.
Deska serów prezentowała
się godnie. Poza pięcioma lub sześcioma rodzajami sera (krowie +
jeden kozi) dostaliśmy białe pieczywo, żurawinę, miód,
winogrona, orzechy i podpiekane pomidorki koktajlowe na gałązce.
Zapomniałem była jeszcze mała sterta rukoli. Wszystkie sery były
pyszne, uzupełnione wymienionymi wyżej dodatkami potrafią podnieść
poziom szczęścia bardzo skutecznie. Odkąd odkryłem możliwość
maczania serów w miodzie (jeden z powodów skrajnego zauroczenia
Toskanią) – stałem się fanem tego zwyczaju – szczególnie
jeśli chodzi o sery twarde. Jednak gwiazdą deski został
niewątpliwie ser Livarot – niesamowicie mocny i ostry smak –
raczej nie dla tych, którzy wolą sery delikatne, ale nam
zdecydowanie smakował.
Dodatki do serow |
Całość części
przystawkowej uzupełniło nam białe wino (Dla mnie Pinot Grigio –
które nie było szczególne) oraz szprycery z białego wina.
Szprycery zamówiliśmy dwa – jeden wcześniej, drugi już przy
daniach głównych. Widać, że barman dobrze bawi się w pracy:
pierwszy ze szprycerów wyglądał minimalistycznie, podany w bardzo
nowoczesny sposób, natomiast drugi był fantazją na temat tego ile
różnych owoców można dodać do szprycera, tak by wzbogacić jego
aromat, a równocześnie zaprezentować w nim feerię kolorów. Ja
osobiście lubię kiedy ktoś kto przygotowuje mi jedzenie (lub
napoje) ma fantazję i nie boi się eksperymentów.
Zanim przejdę do
opisania dań głównych dwa słowa na temat obsługi. Bardzo
sprawna, dania zjawiały się w odpowiednich momentach, a dwaj
kelnerzy pomagali sobie, tak żebyśmy wszyscy dostali nasze dania w
tym samym momencie. Być może kelnerzy są nieco przerysowani w
gestach podczas prezentacji i nalewania wina – ale ja to
przerysowanie przyjmuję pozytywnie, jako że wszystkie osoby z
obsługi, z którymi miałem styczność są przesympatyczne. I
KADR-owa oraz Agata mogą zaświadczyć, że rzadko zdarza mi się
wyrażać taką opinię…
Dania główne: Roladki z
soli z krewetką, Kaczka pieczona, oraz Półmisek owoców morza. Nie
przytoczę pełnych nazw da – próbowałem się posiłkować
Internetem, ale menu na stronie lokalu jest chyba ciut nieaktualne –
część potraw można w nim znaleźć, część nie.
Roladki z soli podane są
z czarnym ryżem, który ma smak nieco bardziej ziemisty od
tradycyjnego, ale jest bardzo smaczny. Do tego mieszanka sałat.
Średniej wielkości krewetki zawinięte są w płaty soli. Całość
podana z sosem – w internetowym menu jest to ‘beurre
blanc’ – ale moim skromnym zdaniem w rzeczywistości jest to inny
sos. My wyczuliśmy w nim aromat limonki kafir, mleczka kokosowego
oraz odrobinę imbiru bądź galangalu – tutaj głowy nie położę.
Co ważne sos był pyszny i świetnie pasował do ryby i krewetek.
Kaczka – a
właściwie jej połówka. Duża porcja kaczki z czerwoną kapustą.
Mięso było przyrządzone bardzo dobrze, a przyprawione było dość
lekko tak żeby nie zabić aromatu mięsa. Całe danie zdecydowanie
godne polecenia (zwłaszcza dla miłośników kaczki), ale dla mnie
zdecydowanie przegrywa z moim wyborem ;) – czyli…
Półmisek owoców morza
– okazał się być sporej wielkości srebrzystą tacą zapełnioną
różnego rodzaju owocami morza. Dla fanów tego rodzaju jedzenia –
prawdziwa uczta. Najsłabszy był kawałek ryby, którą zdecydowanie
trzeba było „podciągnąć” cytryną. Ale już paseczki kalmara
były pyszne – kruche, zupełnie nie „gumowate”, do jakich
przyzwyczajały nas niektóre „chińczyki”. Kolejno krewetki na
ciepło zanurzone w „wanience” z oliwą i czosnkiem. Hitem
półmiska były mule – z dodatkiem czosnku i natki z pietruszki,
posypane bułką tartą i zapieczone w piekarniku – chrupiące i
pełne aromatu!
Podsumowując – wizyta
w „Skandalach” moim zdaniem oznacza miłą obsługę i bardzo
smaczne jedzenie. Część dań jest dość droga, co może oznaczać,
że będzie to miejsce na szczególne okazje.
MS
Scandale Royal, Plac
Szczepański 2, Kraków
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz