Do China City przyszliśmy w
niespodziewanie jesienne niedzielne popołudnie. Lokal znajduje się w takim
miejscu Kazimierza, że trudno trafić do niego przez przypadek. My w każdym
razie przyszliśmy z rozmysłem, zamiarem i sporymi oczekiwaniami z mojej strony.
Oczekiwanie zostały zbudowane przez westchnienia i pochwały ze strony znanego
krakowskiego recenzenta – Wojciecha Nowickiego.
Zasiąść można przed restauracją
przy kilku rozstawionych na chodniku stolikach. Wydaje się to nie być kuszące
ze względu na umiarkowanej urody otoczenie, ale to tylko pozory. Po wejściu do
środka China City, stoliki zewnętrzne nabierają nieodpartego uroku. Niestety –
było zimno, więc podjęliśmy wyzwanie i obejrzeliśmy sale China City. Gdybym
chciał opisać wystrój bardzo zwięźle mógłbym użyć jednego słowa: Paździerz. Ujmując
rzecz nieco obszerniej – wnętrze wygląda jakby polska gospoda zderzyła się z
ciężarówką wiozącą do Wólki Kosowskiej chińskie dekoracje. Na pomarańczowych
ścianach, obok ciemnego drewna wiszą „pseudo-chińskie” obrazki i przeróżne
zbieracze kurzu. Żeby znaleźć pozytyw: miejsca jest dużo. Ja natomiast
uważałbym na „tylną salę” – mocne zapachy i dość głośne dźwięki kuchenne.
Za to do zajęcia miejsca zaprasza
Pani, która wygląda jak „azjatycka mama”. Miłe to i buduje atmosferę. Zresztą
jeśli chodzi klimat to z kuchni dobiegają słowa w obcym języku (zakładam, że
chińskim), wchodzi i wychodzi azjatycki Pan manager, a w którymś momencie
pojawił się nawet „azjatycki tata”.
Zatem wystrój mnie odstraszył,
ale orientalność obsługi zaintrygowała.
W karcie wybór jest bardzo duży,
rozpiętość cen podobnie. Zestaw lunchowy (mała zupa i mniejsza porcja dania
drugiego, z ryżem i surówką) zamyka się w 20,-PLN, za to ryby i owoce morza są
jakoś przedziwnie drogie.
My zaczęliśmy od zupy
ostro-kwaśnej. I faktycznie ostra, kwaśna – Ola twierdzi, że niemalże zbyt
kwaśna. Zupa zawiesista, „zaciągnięta” jajkiem, z kawałeczkami kurczaka, a
wszystko oprószone szczypiorkiem - tłem dla tych wszystkich smaków jest sos
sojowy. Powiedziałbym, że zupa jest intrygująca – mimo, iż jak dla mnie sos sojowy wybijał się
dość mocno.
Zanim skończyliśmy zupę (która
była podana naprawdę gorąca – co się ceni;) na stół wjechało już zamówione
przeze mnie danie główne. Wkurzyłby się normalnie, ale za moimi plecami
„azjatycka mama” krzyczała przez telefon w taki sposób, że położyłem uszy po
sobie.
Po jakimś czasie na stole
pojawiło się drugie danie główne. I teraz uwaga organizacyjna – jeżeli nie
zamawiamy zestawu lunchowego, do każdego dania trzeba osobno zamówić ryż i
surówkę. Ja przyznam szczerze się tego nie spodziewałem, ale kiedy się
zorientowaliśmy już mi się nie chciało niczego zmieniać.
Zamówiłem kurczaka w sosie seczuańskim
na gorącym półmisku (pisownia oryginalna z menu). Pani kelnerka zareklamowała
danie jako bardzo ostre, ale moim zdaniem było łagodniejsze niż zupa, którą
zjedliśmy. Na plus trzeba zaliczyć że znajdująca się w daniu papryka była
idealnie chrupiąca co dodawało świeżości. A niestety świeżości było potrzeba i
to bardzo – kurczak podany był w bardzo ciężkim i tłustym sosie, co więcej
całość smakowała głównie… sosem sojowym.
Drugim daniem był kurczak Gonbo.
I tutaj złapałem już prawidłowość. Poza kurczakiem w daniu była głównie papryka
oraz trochę orzeszków i imbiru. Co i tak nie zmieniło faktu, że danie
smakowało… tak, tak sosem sojowym. Ja sos sojowy cenię i chętnie używam, ale
wydawało mi się, że istnieją pewne granice…
Niemal do samego końca myślałem
jednak o tym, że wrócę tu jeszcze żeby zweryfikować swoją opinię… Jednak
podsumowanie rachunku rozwiało moje wątpliwości – ponad 80,-PLN za mnóstwo sosu
sojowego i dania przynoszone w losowych momentach to zdecydowanie za dużo...
Jeśli wrócę do China City to
tylko i wyłącznie dlatego, że będę blisko i będę strasznie głodny, a i w takim
przypadku szanse otrzyma jedynie zestawik lunchowy…
China City Restaurant
Ul. Brzozowa 18, Kraków
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz