Z ruchliwej ulicy Karmelickiej schodzimy parę schodków w dół
i znajdujemy się w niewielkiej pół-piwnicy. Światło tu rozproszone, ale
atmosfera jak najbardziej słoneczna – drewniane stoliki nakryte wzorzystymi
obrusami, na ścianach fotografie z Meksyku w barwnych oprawkach, a na półkach
zbiór figurek w charakterystyczne wzory (jak objaśnia krótka informacja na
początku menu – alebrije – to
meksykańskie rękodzieło wykonane na papierze lub w drewnie, pomalowane w
wesołe, przyciągające kolory, które przedstawia wymyślone zwierzęta, składające
się zarówno z elementów realnych, jak i fantastycznych). Przy stoliku wita nas śniady młody mężczyzna. Niezbyt płynnie mówi
po polsku, ale nadrabia uśmiechem. W Alebriche można zjeść klasyki kuchni meksykańskiej: enchilladas, tacos, kurczaka w czekoladowym sosie mole. Poza tym menu obfituje w
pomyłki: a to jakaś literówka, a to niezgrabne gramatycznie sformułowanie,
czasem brakuje całej linijki.
Miło zaskakuje nas forma podania –
na tacy na nóżkach obłożonej folią aluminiową ułożone zostają mięsa i dodatki,
a osobno, w specjalnie uszytym „śpiworku” (zapewne ma to swoją specjalną nazwę,
której nie poznałam) cieplutkie, cieniutkie tortille. Kelner pokazuje nam, że
możemy sami komponować zestawy i zawijać w placuszki. Grillowane mięsa były
bardzo smaczne, świeżutkie i kruche, ziemniaczki mocno opieczone. W maleńkich
miseczkach drobno pokrojone pomidorki, posiekana cebulka i zielona sałata (w
sumie zieleniny trochę mało). Sosów dostaliśmy trzy – majonezowy (dla mnie
smak jak ze słoika), smaczną pastę z fasoli opruszoną twarożkiem, i genialny
sosik z grillowanych papryk i bakłażanów, z mocno wyczuwalnym posmakiem
wędzonki. Dodatkowo chrupiące tortille zapieczone z żółtym serem – świetne. Niestety
największym rozczarowaniem była „chorizo” – co prawda dobrej jakości kiełbaska,
ale okazała się być zwykłą…podwawelską. Poszukiwałam
„opuncji”, ale jedyne co znalazłam to fantazyjnie wykrojoną zgrillowaną cebulę.
Podsumowując, jedzenie bardzo świeże i smaczne, choć
„nierówne”, no i… nigdy nie wiesz co dostaniesz. Plusem są bardzo przystępne
ceny – za zestaw zapłaciliśmy 50 zł, najedliśmy się oboje. Jako pozytyw, postrzegam
fakt, że można się tu napić meksykańskiego piwa Corona oraz dwóch rodzajów Margarity.
Przedziwnie pozytywna atmosfera sprawia, że na pomyłki przymyka się oko. Całą
restaurację prowadzi meksykańska rodzina, dbająca o swobodą, południową
gościnność. Zdecydowanie można tu zjeść, pod warunkiem, że ma się pewien
dystans i nie oczekuje perfekcji. Ja wrócę spróbować sosu mole wykonanego przez
rodowitego Meksykanina (lub Meksykankę).
Alebriche
ul. Karmelicka 56
Kraków
Podobają mi się zmiany w szacie graficznej - nareszcie więcej zdjęć!
OdpowiedzUsuńDzięki! Im więcej uwag - tym lepszy blog, potrafimy słuchać;) Czekam na kolejne!
UsuńProszę, proszę jakie zmiany. Jestem za! Strona stała się bardziej czytelna i praktyczna. Kiedy w końcu doczekamy się jakiś przepisów???
OdpowiedzUsuńchciałoby się powiedzieć "challenge accepted";)
UsuńHoska, ale Ty chcesz przepisy tego co my w domach gotujemy? Ja jestem na etapie "challenge considered" ;)
UsuńNo ba ! Chyba, że macie zamiar porywać kelnerów z najlepszych knajp i wymieniać ich potem na przepisy ;) PS. Mam nadzieję, że w podjęciu decyzji, pomoże Ci moja teoria o yeti :P:P
Usuń