Sezon grillowy się zaczął no więc postanowiliśmy odwiedzić
pewne miejsce, które od dawna mijaliśmy po drodze na basen. Był to pewien
zajazd, na uboczu, wręcz już poza miastem. Naokoło zielono, choć droga
ruchliwa. Wnętrze klasyczne, z rodzaju „wiejskich chat”, ogródek duży, z
mnóstwem zabawek dla dzieci, kiczowaty. Restauracja okazała się być połączona z
pizzerią, której głównym dochodem są chyba dowozy, co napawało mnie lekkim
niepokojem. Jednakże ochota na prostą, polską kuchnię zwyciężyła, gdyż takie
dania oferuje menu poza pizzą. Klienci niemięsożerni mogą mieć tu zgryza, ale
nie do końca, bo i placki ze śmietaną i
rybkę z grilla dostaną bez problemu.
Po niedługim
czasie wesoła pani wróciła z… dwoma plackami. Jeden po węgiersku, drugi z sosem
grzybowym. Gdy zwróciliśmy jej uwagę, że zamówiony został zraz, pani westchnęła
nad sobą i radośnie poleciła zjeść dodatkowy placek, („nie policzę!”), obiecując,
że kucharz w tym czasie dorobi zamówiony zestaw. Może w innych okolicznościach
zaczęłoby to mi przeszkadzać, ale tym razem rozbawiło mnie tym bardziej, że placki
okazały się wyśmienite! Nie pamiętam tak dobrych placków, lepsze niż te na
Grosarze (podkarpaccy czytelnicy wiedzą o czym mówię;) Chrupiące z zewnątrz,
mięciutkie, ale nie zakalcowate w środku. Te po węgiersku podane z sosem
gulaszowym, gdzie nie poskąpiono mięsa, kruchutkiej wołowiny, z dużym kleksem
śmietany i startym żółtym serem. Sos grzybowy w nadprogramowej wersji był
genialny – z prawdziwych, niemrożonych grzybów (prawdopodobnie maślaków i
podgrzybków), dobrze doprawiony.
Zagadkowy bar sałatkowy był bardzo prosty, ale
nie można mu było nic zarzucić – do wyboru seler, marchewka, ćwikła, ogórki
małosolne (świetne!), sałata i pomidory z sosem winegret. Jedzony na pełne już
żołądki zraz również był bardzo dobry, z mięsa mielonego z nadzieniem z
pieczarek, polany,tym samym co placki, smakowitym sosem grzybowym. Ziemniaczki
z prawdziwym masełkiem. Najsłabsze ogniwo to niespecjalne zasmażane buraczki.
W trakcie tych wszystkich niespodzianek nadeszła jeszcze
jedna - burza. Gospodarna pani kelnerka objaśniła nam, że jak tylko się
rozszaleje, nie możemy tu zostać (mimo, iż wykazywaliśmy taką chęć, siedząc pod
rozłożystym, solidnie wyglądającym parasolem) - doświadczenie ją tego nauczyło.
Nadchodzącym kolejnym klientom nie pozwoliła już usiąść, my zostaliśmy,
uprzywilejowani;) Na koniec zapomniała doliczyć do rachunku sałatki. Wszystko
na luzie.
Podsumowując, jedzenie przez nas wypróbowane, choć nierówne,
gdyż zdarzyły się słabsze punkty w postaci buraczków, czy wątpliwej jakości
pieczywa, zaliczam do wyjątkowo smacznych i świeżych. Dużym plusem są ceny –
wszystko w okolicach 20 zł. A przygody z obsługą – cóż, po co się spinać;)
Następnym razem faktycznie spróbuję czegoś z grilla – wyglądał swojsko i
pachniał obłędnie. Szczególnie w połączeniu z zapachem powietrza po letniej
burzy.
Czarci Grill
Ul. Tyniecka 118
Kraków
www.czarcigrill.pl
Że co? Że lepsze niż na Grosarze? Przecież to świętokradztwo tak mówić ;)
OdpowiedzUsuńTo chyba znak, że powinnam odwiedzić rodzinne strony;)
OdpowiedzUsuń