Moja pierwsza fascynacja kuchnią Macedonii była oczywista –
to kuchnia południa. Tu wszystko jest dojrzalsze, słodsze, rozgrzane słońcem.
Podobnie jak we Włoszech czy w Czarnogórze można zajadać się figami,
niesamowicie esencjonalnymi pomidorami i mięsistymi oliwkami. Uniwersalne zalety
wyższych temperatur i dłuższego lata. Jednak dopiero druga kulinarna twarz
macedońskiej krainy jest naprawdę interesująca – to prawdziwy miks kulturowy.
Praktycznie wszystko, czego można spróbować w Macedonii
równie dobrze może kojarzyć się z innym
krajem. I według mnie to wcale nie znaczy, że Macedonia nie ma własnej kuchni –
po prostu tutaj bierze się to, co najlepsze, od sąsiadów, wciąż spierając się
kto od kogo pożyczył pomysł. Jeśli zaczniecie czytać o najważniejszych
potrawach tego kraju to na pewno natkniecie się na musakę – a przecież potrawa
ta nieodwracalnie kojarzy się z Grecją. Podobnie zresztą jest z grillowanym
serem białym, najczęściej fetą. Ten przysmak znajdziecie tu w każdej szanującej
się knajpce. Sałatka szopska wydaje się być patentem bułgarskim, tutaj
występuje wersja macedońska – bez oliwek.
Węgierskie wpływy czuć przede
wszystkim w faszerowanych paprykach i pomidorach, rumuńskie – w sarmalach
(czyli naszych gołąbkach). Na deser genialna baklava – czyżby przywieziona
przez Turków? Kiedy w końcu myślałam, że znalazłam coś co jest wyjątkowo
macedońskie – potrawę o dzwięcznej nazwie tavce gravce – okazało się, że do
złudzenia przypomina to naszą poczciwą fasolkę po bretońsku. Jedyna różnica
polega na tym, że po ugotowaniu fasola jest jeszcze zapiekana. W ogóle zapieka
się tu namiętnie. Potrawy często podawane są w rustykalnie wygladających
glinianych naczynkach, które można zakupić praktycznie na każdym bazarze (za
absurdalną cenę 1 euro). A jeśli już o kupowaniu mowa – targi są tu w każdym
mieście, a owoce i warzywa sprzedaje się na każdym rogu ulicy. Szczególnie
malowniczo wyglądają stosy arbuzów i melonów – najsłodszych jakie w życiu
jadłam.
Nad Jeziorem Ochrydzkim – najbardziej popularnym celem turystycznym
Macedonii – królują ryby. Na co dzień jada się tu karpie, węgorze i pstrągi.
Miałam okazję spróbować endemicznych gatunków pstrąga o wdzięcznych nazwach
Koran i Belushke. I możecie posądzić mnie o uleganie sugestii wakacyjnego nastroju – ale według mnie smakują inaczej
niż nasze rodzime rybki! Koran ma różowawe mięso i przypomina nieco łososia,
Belushke – jest drobniejszy, bialutki i niezwykle delikatny. Popularną przekąską jest
plashica – małe rybki w całości opanierowane i smażone na głębokim oleju.
Skropione cytryną, chrupiące o przyjemnie ordynarnym smaku, idelalne do piwa.
A
piwo Macedończycy piją chętnie. Najbardziej znanym browarem jest Skopsko –
gorzkie, jasne pełne. Mnie osobiście bardziej smakował lżeszjszy Zlaty Dab. A
jeśli o alkoholu już mowa – to miejscowi chętnie częstują rakiją – tutaj
nazywaną po prostu raki. Nie można również zlekceważyć macedońskich win – ponoć
tradycja uprawy winorośli sięga tu 13 wieku p.n.e. Specyficzne dla regionu
odmiany winorośli to czerwony Vranec (prosty, lekki, niecierpki) i biała
Smederevka (rześka, lekko mineralna). Jakościowo są to najczęściej dobre wina
stołowe. Przyciągają ceny, wino „ze ściany” można kupić w cenie 1 euro za litr.
W restauracjach sprzedaje się malutkie buteleczki 0,2 lub tradycyjne duże
butelki, raczej nie leje się wina na
lampki. Najpopularniejszą marką jest wino o urzekającej nazwie T’ga Za Jug –
tęsknota za południem. Już tęsknię.
Na krótko zawitałam też do sąsiadującej z Macedonią Albanii.
Nie mogę opisać tradycyjnej kuchni albanskiej ze względu na zbyt krótkie
doświadczenia, jednakże to, co najpierw rzuca się w oczy to Albańczycy bez
pośpiechu pijący kawę na ulicy (przy stoliku zazwyczaj sami mężczyźni). Kawa
podawana jest zawsze ze szklanką lodowatej wody, najczęściej z kranu. Nigdy
jednak mi nie zaszkodziła. Sama kawa za to jest wyśmienita, nawet w najgorszej
spelunce, zawsze bardzo mocna.
Zdążyłam spróbować wyśmienitych, albańskich owoców morza.
Serwują tu krewetki, mule, ośmiornice, kalmary. No i oczywiście mięsa z grilla.
A dodatkiem bardzo często jest bardzo dobrej jakości jasne pieczywo, często
podawane w postaci grzanek. Mnie udało się zjeść takie z płyty kaflowego pieca. Muszę
tu wrócić żeby spróbować tradycyjnej zupy na baraniej głowie.
Na zakończenie powiem, że zazdroszczę Aleksandrowi
Macedońskiemu oraz jego potomkom kulinarnej różnorodności. Tutaj jest w czym
wybierać, na talerzu może być lekko i świeżo, może być zawiesiście i tłusto.
Zawsze jest obficie, nikt nikomu przy kolacji nie żałuje. Wspólne jedzenie jest
celebrowane, stół to przede wszystkim miejsce spotkań z bliskimi. Wówczas spory
kto był pierwszy i do kogo jaka potrawa należy, schodzą na drugi plan.
Kuchnia macedońska bardzo mi podchodzi
OdpowiedzUsuń