niedziela, 4 sierpnia 2013

Wołowina w Moo Moo, czyli od słów do czynów w trakcie jednego wieczora


Już prawie tydzień minął a nam nadal miło. :) Otóż zostaliśmy ostatnimi czasy zaproszeni w trójspojrzeniowym gronie na warsztat-wykład w tematyce mięsnej do Moo Moo Steak and Burger Club. Impreza skierowana była w dużej mierze do blogerów (restauracyjno-kulinarnych), aby w miłej atmosferze dowiedzieć się więcej na temat wołowiny i jej kulinarnych opcji, jak również aby rzeczoną wołowinę zdegustować oraz ocenić.

Pani Beata (Managerka Restauracji) wykazała się bardzo dużą ciekawością jak i szczerą otwartością na nasze opinie i z dużym zainteresowaniem podchodziła co chwilę do stolików prosząc o opinie i porady jak restaurację i podawane w niej jedzenie ulepszyć. Muszę przyznać, iż było to dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem - dawno nie widzieliśmy tak szczerej chęci udoskonalenia istniejącego już miejsca. Za to ogromny PLUS dla Pani Beaty!


Przechodząc do meritum, zacznijmy od wykładu. Dzięki wiedzy Pana Dawida (Szefa Kuchni) dowiedzieliśmy się o różnicach między carpaccio a naszym polskim tatarem, czym jest sezonowanie mięsa i jak rozpoznać różne części wołowiny. Aby nie być gołosłownym, już po chwili na stół wszedł kawał pięknie różowiutkiego, surowego mięsa (wraz ze swoim specyficznym zapachem :)) aby na "żywym" przykładzie pokazać nam walory i specyfikę poszczególnych kawałków krówki. Nie obyło się też bez rozbijania kawałka czyściutkiej polędwicy pięścią w celu uzyskania bardziej naturalnej wersji carpaccio. :)


Poza wiedzą na temat mięsa (i jego zdrowotnych właściwości pokazanych na przykładzie Hardcorowego Koksa :)) mieliśmy możliwość usłyszeć kilka słów na temat specjalnie dobranych do serwowanych nam potraw win. Niestety nie był tego dnia obecny przedstawiciel firmy dostarczającej do Moo Moo te trunki, a szkoda, bo wina były wyborne i z przyjemnością zaczerpnęlibyśmy jeszcze troszkę wiedzy na ich temat (szczególnie Agata, jako "winna koneserka" była bardzo tym faktem niepocieszona ;)). Niemniej serwowane nam wina były wyśmienite! Podana na powitanie hiszpańska Cava idealnie rozluźniła blogowe towarzystwo, a kolejno dobrane winne smaki idealnie dopełniały smaki serwowanego nam mięsa. Ale o tym jeszcze za chwilkę...


Przechodząc do najbardziej wyczekiwanej części spotkania, czyli degustacji, zaczęliśmy od carpaccio (wraz z włoskim Bardolino Classico). Pierwsze wrażenia wizualne bardzo miłe - cieniutkie kawałki mięsa pokryte rukolą, płatkami sera i wielkimi kaparami. Kolejne, czyli te smakowe, były niezmiernie ciekawe! Po pierwsze - mięso było zupełnie surowe - nie marynowane, bez żadnych dodatków smakowych, nie mrożone. Dzięki temu każdy mógł doprawić je według własnych upodobań - solą, pieprzem, oliwą, czy wedle bardzo oryginalnej sugestii Pana Dawida - cukrem! Musze przyznać, że na początku odczucie było dziwne - przyzwyczajeni jesteśmy chyba bowiem do lekko "smakowego" capraccio. Kiedy jednak spróbowałam drugiego kęsa (jak i kolejnego i kolejnego) uznałam, ze jest to bardzo dobre podejście dające klientowi wybór jak i ukazujący w pełnej krasie czystość smaku dobrej jakości wołowiny. Pewnie znajda się osoby, którym podejście takie nie podejdzie, jednak myślę, że jest to świetny sposób na promowanie wołowiny i bardzo kierunkowe celowanie w grupę mięsnych smakoszy. Tak więc z naszej strony: Szacunek!

żródło: Moo Moo
Kolejnym daniem były steki z polędwicy! Zanim jednak o detalach, kilka słów o smażeniu wołowinki. Poza tym, że różne części krowy smażymy troszkę inaczej, czy tym, ze wołowiny nie solimy na początku, tylko w trakcie smażenia, najważniejszym chyba elementem decydującym, czy mięso nam podpasuje, czy nie, jest stopień jego wysmażenia. I w tej kwestii rozróżniamy 6 stopni, z których to sześciu można w Moo Moo wybrać. Dlaczego o tym piszemy? Otóż 2/3 Trójspojrzenia jest wybitnie mięsożerne i lubi jak stek nie jest wysmażony na wiór, lecz kiedy widać trochę czerwoności w jego środku. Niestety w większości miejsc w których dotychczas byliśmy wybór ogranicza się do mięs co najwyżej medium rare, nie mówiąc już o tym jak trudno w Polsce dostać stek blue. I tym nas Moo Moo pozytywnie zaskoczyło (co widać na załączonych zdjęciach).

Przechodząc więc do części praktycznej, zebrano od nas zamówienia na steki z polędwicy. Agata wybrała sobie w/w wersję blue, ja zaś medium well done (wolę, jak z mojego mięska nic czerwonego nie wycieka). Stek blue pojawił się na stole dość szybko, wraz z komunikatem, iż steki będą przychodziły w odstępach czasowych w zależności od poziomu wysmażenia. Biorąc pod uwagę mój wybór nastawiłam się więc na kilka minut czekania dłużej. Na szczęście czas umiliło bardzo skutecznie nowe wino w postaci Quinta da Cerrado - jedno z lepszych czerwonych win jakie piłam! W kwestii steku, Agata była bardziej niż zadowolona z tego, co zastała na swoim talerzu! Kawał pięknego mięska, delikatnie podsmażony z zewnątrz, prawie surowy (choć ciepły) wewnątrz. Fakt, że był to wygląd, którego bardziej spodziewałyśmy się po rare niż po blue, ale mimo to było to coś rzadko spotykanego na naszym rodzimym rynku. Mięsko rozpływało się w ustach, było mięciutkie i delikatne. Smakowało nawet mi! :)


Po dłuższym niż kilkuminutowe oczekiwaniu swojej mięsnej porcji doczekałam się i ja (gdyby to była wizyta stricte restauracyjna pewnie trochę bym się zniecierpliwiła tym oczekiwaniem, ale może w takiej sytuacji czekałabym krócej, tego na ten moment nie wiem). Na szczęście warto było! Mięsko idealnie wysmażone, ale równocześnie wilgotne i miękkie! Do tego warzywne spaghetti al dente i konfitura z czerwonej cebuli - idealna kompozycja! A tu już zbierano od nas zamówienia na kolejne dania... :)

Po krótszym już oczekiwaniu (wzbogaconym kolejnym winem w postaci chilijskiej reserve Carmenere Syrah) na stół podano antrykoty i rostbefy! Dzięki małej pomyłce pani kelnerki w zbieraniu zamówień dostałyśmy małego bonusa (ponownie duży PLUS dla Pani Beaty za bardzo profesjonalne zachowanie i zarządzenie sytuacją tak, że zamiast się zdenerwować pomyłką, klienci byli jeszcze bardziej zadowoleni :)), tak więc spróbowałyśmy dwóch antrykotów o różnym poziomie wysmażenia oraz rostbefu (ponownie medium well done). Agatę oczarował antrykot merium rare i o dziwo chyba nawet bardziej niż ten z polędwicy. Moja porcja był ponownie bardzo smaczna i świetnie wysmażona, ja jednak pozostanę wierną smakoszką mięsa czystszego, czyli polędwicy właśnie. W tych daniach bardzo miłym dodatkiem były bardzo smaczne sosy (szczególnie polecam musztardowy!), które idealnie dopełniały i równoważyły smak mięsa. Tutaj bowiem, podobnie jak w carpaccio, Moo Moo serwuje swoje steki doprawione wyłącznie solą i pieprzem, dzięki czemu smakujemy mięso a nie przyprawy.


Podsumowując, wizyta była niezmiernie miła i trwała jeszcze po zakończeniu konsumpcji wszystkich dań. W dodatku jedzenie było tak smaczne, że na pewno przyprowadzimy tutaj trzecią część Trójspojrzenia na steki, my zaś spróbujemy polecanych bardzo burgerów. Damy znać, jak wrócimy! :)

KADR-owa

Moo Moo Steak and Burger Club
ul. Świętego Krzyża 15,
31-028 Kraków
https://www.facebook.com/MooMooSteakBurgerClub?fref=ts

3 komentarze:

  1. Mięsko, mięsko, mięsko, my precious!

    OdpowiedzUsuń
  2. A tak na poważnie to jestem zbulwersowana, bo we Francji proponują tylko trzy poziomy wysmażenia! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To skandal jest Szanowna Pani - więc jak mówi młodzież "bulwers" jest słuszny!

      Usuń